Tym razem wylosowaliśmy nie tylko przeciwników na naszą miarę. Sprzyja nam też terminarz. Przeciwnikiem w pierwszym meczu nie będzie gospodarz ani faworyt, jak to się nam w przeszłości zdarzało, ale drużyna debiutująca w Euro. Nie wyobrażam sobie, aby Polska mogła nie wygrać z Irlandią Północną.
Wyobrażam sobie natomiast, że może nie pokonać Niemców. Wspomniany Lewandowski powiedział po przegranym meczu we Frankfurcie, że Polacy zagrali w nim lepiej niż w zwycięskim w Warszawie. W tej sprawie też się z nim zgadzam. Nie odbieram zasług polskim piłkarzom, którzy na Stadionie Narodowym pokonali Niemców wkrótce po zdobyciu przez nich tytułu mistrza świata. Ale nie chce mi się wierzyć, by mogli to powtórzyć na ważnym turnieju. Jeszcze nie teraz, choć chciałbym się mylić. Przy założeniu, że po dwóch meczach będziemy mieli 3 punkty, z Ukrainą zagramy o drugie miejsce. I to ten mecz może się okazać najważniejszy.
Dobry początek turnieju to na ogół spora szansa na końcowy sukces. Dla jednych jest nim pierwsze miejsce, dla innych (my się do nich zaliczamy) wyjście z grupy, bo dalej, w systemie pucharowym, jeden mecz przekreśla nadzieje lub winduje nas do nieba.
Ostatni raz Polska rozpoczęła mundial lub Euro od zwycięstwa w roku 1974. Wygraliśmy wtedy z Argentyną 3:2 i zajęliśmy trzecie miejsce. W siedmiu kolejnych turniejach pierwsze mecze remisowaliśmy lub przegrywaliśmy. W rezultacie drugi był pojedynkiem o wszystko, a trzeci o honor, który zresztą też nam czasami odbierano.
Tym razem powinno być inaczej. Polska reprezentacja ma tylu dobrych piłkarzy, lepszych od Irlandczyków i Ukraińców, że myślenie o awansie nie jest marzeniem ściętej głowy.