Prezes Radosław Piesiewicz: PKOl to nie jest moje księstwo. To dobrze prosperująca instytucja

– Polski Komitet Olimpijski stał się wreszcie taką instytucją, którą powinien być, i to pod wieloma względami. Wreszcie wyszliśmy z cienia. Nie wszyscy sobie tego życzą – mówi prezes PKOl Radosław Piesiewicz.

Publikacja: 04.03.2024 03:00

Prezes PKOl Radosław Piesiewicz

Prezes PKOl Radosław Piesiewicz

Foto: Szymon Sikora

Czy biuro podróży, jakim rzekomo był PKOl, stało się już pana księstwem?

A kto takiego sformułowania użył i kogo te zmiany bolą? Działamy na podstawie polskiego prawa, ale zawsze byliśmy instytucją od państwa niezależną. PKOl z pewnością w ostatnim czasie bardzo się zmienił, co też zapowiadałem przed wyborami i na tej podstawie dostałem tak wysokie poparcie. Nie traktuję PKOl w kategoriach księstwa. To po prostu dobrze prosperująca instytucja, która ma pomagać związkom sportowym oraz koncentrować się na zawodnikach i trenerach.

Czytaj więcej

Francuzi nie odmówią Rosjanom olimpijskich wiz. Liczy się zysk

Ma pan poczucie, że wiele jest osób, które to boli?

Jestem przekonany, że PKOl stał się wreszcie taką instytucją, którą powinien być – i to pod wieloma względami. Z pewnością nie wszyscy sobie tego życzą, a zwłaszcza ci, którzy chcieliby mieć wpływ na to, co się tu dzieje, lecz go nie mają. Nigdy nie należałem i nie należę do żadnej partii. Sport powinien łączyć, więc spotykam się z posłami oraz senatorami wszystkich opcji. Ci, którzy próbują przypisywać mnie do którejś ze stron, opowiadają głupoty.

Przyjaciół w partiach – także tej rządzącej poprzednio – pan jednak ma?

Nie wstydzę się moich znajomych i nie pozwolę, aby ktoś mi ich wybierał. Miałem przyjemność spotkać na mojej drodze wielu polityków. Zaczynałem od Unii Wolności, z której kandydowałem do rady dzielnicy Targówek, później próbowałem dostać się do Sejmu z Demokratów.pl. Znałem Bronisława Geremka, współpracowałem z Józefem Oleksym. Poznałem w życiu wiele osób.

Jak wygląda pana relacja z byłym ministrem aktywów państwowych Jackiem Sasinem?

Znamy się od lat, ale bycie w sporcie to spotkania z wieloma ludźmi – także politykami, i to z każdej opcji. Prezesem zostałem w efekcie demokratycznych wyborów, bo ludzie widzieli efekty mojej pracy dla Polskiego Związku Koszykówki. Myślę, że to zamyka ten temat definitywnie.

Czy PKOl bez tej znajomości miałby dziś tak bogatą listę sponsorów, na której są Krajowa Grupa Spożywcza, Tauron, Enea, PKP Intercity czy PKP Cargo?

Idąc tym tokiem, można byłoby stwierdzić, że PKOl wcześniej nie miał wśród sponsorów spółek Skarbu Państwa. A miał. Zatem ma i teraz. Ma także partnerów prywatnych, bo jest instytucją, która może wiele zaoferować w zakresie marketingu, a sport jest najtańszą i najbardziej efektywną formą promocji. Mówimy ponadto o spółkach, które kierują się własnym interesem ekonomicznym. A sport to dobra platforma do międzynarodowej promocji marki – także dzięki olimpijczykom. Ja przede wszystkim miałem inny pomysł na system finansowania PKOl i polskich związków sportowych. Postawiłem na solidarność.

Minister sportu i turystyki Sławomir Nitras mówił „Rz”, że nie rozumie sytuacji, w której Polski Związek Towarzystw Wioślarskich (PZTW) przez lata ma kontrakt z Eneą i go zrywa, aby podpisać nowy, już z udziałem PKOl…

PZTW dostawał na jej podstawie dwa razy mniej pieniędzy niż teraz, gdy PKOl został stroną umowy i dołączyliśmy do niej nasze świadczenia. Adam Korol, który jest prezesem PZTW oraz wiceprezesem PKOl, był orędownikiem tej strategii. Wiele związków – ze swoimi ekwiwalentami reklamowymi – bez naszego zaangażowania nie miałoby szans na takie kontrakty jak obecnie. Niektóre nigdy nie miały sponsora strategicznego, a potrzebują wkładu własnego, aby dostać środki z ministerstwa. Jeśli ktoś uważa, że pieniądze dla związków nie powinny trafiać do PKOl, to nie rozumie zasady solidarności, którą wprowadziliśmy. Dziś mamy pod opieką ponad 20 związków, wszystkie są finansowane poprzez i dzięki PKOl. Wioślarstwo może dałoby sobie radę bez nas, ale wielu innych – nie.

Jesteście więc w tych kontraktach pośrednikiem…

Nie jesteśmy pośrednikiem, tylko stroną umowy, z której też otrzymujemy środki, bo przekazujemy na jej podstawie swoje świadczenia. To naturalne. Nie jest to prowizja ani haracz, jak niektórzy próbują to określić.

Czytaj więcej

Andrzej Duda i Recep Tayyip Erdogan mają wspólny front. Stambuł wchodzi do gry

Jaki procent środków z takiej umowy trafia do budżetu PKOl?

Wszystko zależy od sponsora, bo są i takie, gdzie część świadczeń rozliczamy w barterze. PKP Intercity daje chociażby karty na przejazdy, które trafiły do związków, a część środków od Polkomtela pozwala na opłacenie rachunków teleinformatycznych w związkach.

Czy nie uważa pan, że jest w tych umowach trójstronnych soft power, bo przy takim modelu przedstawiciel związku dwa razy zastanowi się nad ewentualnym sprzeciwem wobec władz PKOl?

Nie używam argumentów siły, bo nie leży to w mojej naturze. Przede wszystkim słucham ludzi. Wiem też jednak, że w kontekście zmiany statutu takie naciski się pojawiły.

Kto wywierał te naciski?

Dochodziły do nas po prostu głosy, że na szefów niektórych związków wywierano presję, aby głosowali tak, a nie inaczej.

Po co był panu pomysł wydłużenia kadencji?

Inicjatywa wynikała z wielu rozmów – zarówno w gronie zarządu i współpracowników PKOl, jak i poza nim. Generalnie idea była taka, żeby wyrównać kadencję prezesa i zarządu z cyklem olimpijskim. Może zabrakło dłuższej konsultacji ze środowiskiem, ale to już temat zamknięty.

Audyt wykazał liczoną w milionach dziurę budżetową. Patrzymy jednak już do przodu. PKOl jest w budowie

Wracając do soft power…

Nie traktuję obecnego modelu umów jako budowania soft power, bo – jak już mówiłem – nie każdy związek jest w stanie sprzedać swój produkt. Moim celem jest zaś budowa silnych związków i jeśli ktoś uważa, że zarządzam tym wszystkim źle, to mamy przecież wybory. Jeśli te kolejne przegram, to odejdę.

Macie ambicje – jak sugeruje minister – aby zostać drugim ministerstwem sportu?

Nie aspiruję do tego. Chcę walczyć o polskie związki sportowe i samych zawodników oraz budować poważną organizację.

Ile wynosi budżet PKOl?

Ponad 100 mln zł i cały czas pracujemy, aby był większy. Nie ma jednocześnie na to pytanie łatwej odpowiedzi, bo musielibyśmy chociażby zastanowić się nad tym, jak liczyć obiecane dla mistrzów olimpijskich mieszkania – a nie wiemy, ile ich ostatecznie będzie. Zbudowaliśmy taki budżet, choć pod koniec października wypowiedzieliśmy umowę Totalizatorowi Sportowemu, który nie chciał finansować związków. Pierwszy raz od 1994 roku nie jest więc sponsorem komitetu. To pokazuje, że najważniejsze są dla mnie środki, które mogę przekazać związkom, a nie te, które miałyby zostać w PKOl.

Jak długo chce pan być prezesem?

Tak długo, jak będę wybierany. To prezesi polskich związków muszą sobie odpowiedzieć na dwa pytania: „Jak było?” oraz „Jak jest?”.

Co wykazał audyt, który zlecił pan w PKOl?

Dziurę w budżecie.

Czytaj więcej

Polski Komitet Olimpijski wycofuje się ze zmian. „Zarzucali, że betonujemy PKOl”

Jak dużą?

Bardzo dużą. Liczoną w milionach. Konkretnej kwoty – z szacunku dla mojego poprzednika, który został prezesem honorowym – jednak nie podam.

Skąd się wzięła?

Nie chcę do tego wracać. Patrzę do przodu i spełniam swoje obietnice.

Również tę, że PKOl trzeba „zburzyć, odgruzować i postawić od nowa”?

PKOl jest dziś w budowie. Zmieniliśmy system funkcjonowania organizacji, otworzyliśmy ją na sportowców i sport. Dużo się dzieje. Każdego dnia mam przyjemność przychodzić do pracy i wierzę, że osoby pracujące obecnie w PKOl myślą podobnie.

Ilu ludzi pan zwolnił?

Dziś mamy około 30 osób, a było ich znacznie więcej. Część jest nowych, ale sporo zostało. Mogę powiedzieć, że osoby, które dziś tworzą PKOl, to bardzo pracowici i mądrzy ludzie.

Pobiera pan wynagrodzenie jako prezes PKOl?

Tak, za pracę należy się zapłata.

To kwota stała czy zawiera również prowizje od kontraktów sponsorskich?

Nigdy nie brałem, nie biorę i nie będę brał prowizji.

Czytaj więcej

Radosław Piesiewicz nowy prezesem PKOl. Sto procent zmiany i zaangażowania

Które zmiany – obok nowych sponsorów oraz reformy modelu finansowania PKOl i związków sportowych – uważa pan za największy sukces pierwszego roku swojej pracy?

Jestem dumny, że PKOl stał się ważną instytucją zauważaną przez państwo. Wreszcie wyszedł z cienia. Mamy 100-lecie występów reprezentacji w igrzyskach i planujemy celebrować tę rocznicę w sposób specjalny – w Paryżu, po raz pierwszy w historii, nasza reprezentacja będzie miała swoje miejsce poza wioską olimpijską. Chodzi o Dom Polski. Stanie się on miejscem wyjątkowym, wypełnionym sportem, kulturą i – mam nadzieję – radością z kolejnych medali.

Co pozostaje największym wyzwaniem?

Chcę pomóc wszystkim związkom sportowym – wyłączając może najważniejsze gry zespołowe, które są w innej sytuacji i tej pomocy nie potrzebują. To o tyle niełatwe, że jesteśmy jednym z nielicznych na świecie komitetów olimpijskich, który nie jest finansowany z budżetu państwa. Środki pozyskujemy od sponsorów. Dzięki temu możemy planować historyczne nagrody dla medalistów oraz rozwijać sport i ruch olimpijski.

Co z projektem stworzenia telewizji olimpijskiej?

Wiceprezesem PKOl jest Marian Kmita, z którym dyskutujemy nad rozwojem tego obszaru. Nie od razu da się wszystko zrealizować i trzeba mierzyć siły na zamiary. Zawsze marzyłem chociażby o tym, żeby nasz budynek był domem polskiego sportu, swoje siedziby miały tu też związki sportowe, a sportowcy czuli się dobrze.

Mówił pan, że PKOl będzie korzystał z możliwości inicjatywy ustawodawczej. Co chcecie zmienić?

Całą ustawę o sporcie. Jest w niej wiele rzeczy do poprawy, a jedną z najważniejszych – kwestia kadencyjności prezesów. Ustawa jest przestarzała i nie nadąża za tak dynamicznie zmieniającym się obszarem, jakim jest sport.

Nie używam argumentów siły, bo nie leży to w mojej naturze

Ile medali zdobędzie Polska na igrzyskach w Paryżu?

16.

Jest pan marzycielem?

Jestem optymistą, który faktycznie uwielbia marzyć.

Pana marzenia sięgają także organizacji igrzysk olimpijskich w Polsce?

Rozmawiałem o tym z prezydentem Andrzejem Dudą i uważam, że to bardzo dobra inicjatywa. Minister Nitras – kiedy się spotkaliśmy – nie powiedział ani „tak”, ani „nie”, bo wciąż się zastanawia. Mam nadzieję, że będę miał okazję spotkania i przedyskutowania tematu z premierem Donaldem Tuskiem, bo wymaga on zgodnej woli wszystkich stron.

Pytaniem pozostaje termin, bo 2036 rok raczej nie jest realną perspektywą…

Słyszałem, że nie jest wykluczona sytuacja, w której Międzynarodowy Komitet Olimpijski wybierze jednocześnie gospodarzy trzech kolejnych edycji igrzysk olimpijskich, więc może udałyby się starania o te następne, w 2040 roku. Wszystko jest możliwe, ale najpierw trzeba o tym poważnie porozmawiać – na szczeblu rządowym.

Igrzyska europejskie są jakimkolwiek punktem odniesienia czy porównywanie tych imprez jest niepoważne?

Nie porównujmy tych wydarzeń. Mówimy o imprezie, której podjęliśmy się jako kraj, ale trudno wyobrazić mi sobie sytuację – a do niej doszło – w której PKOl nie ma możliwości zabrania głosu na temat takich igrzysk i nie ma wpływu na ich organizację. Popełniono w tej sprawie wiele błędów. Samego wydarzenia oraz jego kosztów oceniać nie chcę, bo nie mam szczegółowej wiedzy na ten temat, choć generalnie uważam, że każda inicjatywa mająca na celu sprowadzenie wielkiej imprezy do Polski i promocję kraju za jej pośrednictwem ma sens. Trzeba ją tylko zrealizować z głową, aby móc potem mówić o sukcesie.

Jakie ma pan relacje z szefem MKOl Thomasem Bachem?

Poprawne i z każdym spotkaniem coraz lepsze. Myślę, że dobrą wizytówkę wystawiła mi koszykarska FIBA. Potrzebowaliśmy też kilku rozmów, aby zrozumiał, co i jak chcemy zmieniać w PKOl.

Postawił pan w centrum polskiego sportu związki, które minister Witold Bańka uznał kiedyś za jego największy problem…

Sportowcy, trenerzy oraz związki sportowe są dla mnie priorytetem. Myślę, że swoim działaniem każdego dnia to udowadniam. Minister Bańka miał inne podejście, dlatego został zapamiętany jako ten, który zraził do siebie całe środowisko. Niewielu jest takich, którzy znają choć jeden pozytyw jego urzędowania w resorcie.

Czytaj więcej

Minister sportu i turystyki Sławomir Nitras: Obiecali miliard, wszystko sprawdzimy

Jakie macie dziś relacje?

Nasze relacje nie istniały i nie istnieją.

Jest pan człowiekiem pokornym?

Jestem pokorny i darzę szacunkiem każdego, kto szanuje innych. Zostałem wychowany tak, że – niezależnie od swojej pozycji oraz wizytówki – zawsze staram się być człowiekiem.

Ma pan wielu wrogów?

Myślę, że jak każdy z nas mam zarówno wielu przyjaciół, jak i zapewne – jak pan to określa – wrogów albo raczej ludzi, którzy nie życzą mi najlepiej. Ja jednak jestem przede wszystkim mężem i ojcem. Bez mojej rodziny nie byłbym tu, gdzie jestem.

Czy biuro podróży, jakim rzekomo był PKOl, stało się już pana księstwem?

A kto takiego sformułowania użył i kogo te zmiany bolą? Działamy na podstawie polskiego prawa, ale zawsze byliśmy instytucją od państwa niezależną. PKOl z pewnością w ostatnim czasie bardzo się zmienił, co też zapowiadałem przed wyborami i na tej podstawie dostałem tak wysokie poparcie. Nie traktuję PKOl w kategoriach księstwa. To po prostu dobrze prosperująca instytucja, która ma pomagać związkom sportowym oraz koncentrować się na zawodnikach i trenerach.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Sport
Jagiellonii i Legii sen o Wrocławiu
Sport
Tadej Pogacar silny jak nigdy
Sport
PKOl i Radosław Piesiewicz pozwą ministra Sławomira Nitrasa
Sport
Mistrzostwa świata w kolarstwie szosowym. Katarzyna Niewiadoma wśród gwiazd
Sport
Radosław Piesiewicz ripostuje. Prezes PKOl zyskał na czasie