Korespondencja z Lahti
Do rynku idzie się ze stadionu może jakieś 10 minut. Droga jest prosta, najpierw parę kroków po Salpausselänkatu, potem Sireenikuja, Hollolankatu i światła Aleksanterinkatu zaraz wskażą skręt na rynek. Wielkie napisy: Medal Awards Plaza ze strzałkami we właściwym kierunku też mogą pomóc.
Wielka scena stoi na rynku od dwóch tygodni dni, proste podium (ekologiczne, z surowców wtórnych) pracuje od 10 dni. Crowd Supporters, czyli polska firma animująca takie zdarzenia, dostała robotę także przy medalach, więc było swojsko, tak samo jak pod skocznią – głośno i barwnie. Uroczystość zaczęła się od dekoracji męskich sztafet 4x10 km, więc trzeba było poczekać 20 minut, aż nacieszą się Norwegowie, Rosjanie i Szwedzi, a potem na scenie pojawiła się szóstka skoczków (okolicznościowe podarki dostają w konkurencjach indywidualnych także zawodnicy z miejsc 4-6 – przybył zatem także Maciej Kot).
Oczywiście główne światła padły na podwójnego mistrza Stefana Krafta, ale Piotr Żyła też był bohaterem rynku, tym bardziej, że odzyskał humor i znany powszechnie rezon. Pozował do zdjęć, rozdawał uśmiechy, odpowiadał rezolutnie na każde pytanie.
– Tak, jest ze mną już dużo lepiej. Starałem się jakoś to wszystko przetworzyć i trochę pamiętam. Pierwszy raz w życiu zdarzyło mi się coś takiego, że całkiem odciąłem się od rzeczywistości. Tak, jakbym schował się tylko w swoim świecie. Nic innego dookoła nie było. Tylko ja i skocznia. Skoncentrowałem się najlepiej, jak potrafię. Wykonałem pracę z automatu. Bez zastanawiania się, bez myślenia. Piękna chwila, nigdy czegoś takiego nie przeżyłem. Do tej pory nie wiem, jak to się stało. Po skoku mój mózg w ogóle przestał pracować. Jakbym był na innej planecie. Zacząłem przytomnieć podczas kontroli antydopingowej. Spotkałem tam fizjoterapeutę Norwegów, ten się mnie pytał, co paliłem, bo też chciałby spróbować – mówił do dziennikarzy pod sceną, praktycznie na jednym oddechu.