Rzeczpospolita: Do Pjongczangu pojechała nie tyle sztafeta, co drużyna kobieca. To znacząca zmiana, bo ostatnio z atmosferą w kadrze bywało różnie?
Krystyna Guzik: Tego zrozumienia wcześniej brakowało. Po raz ostatni fajną atmosferę na igrzyskach pamiętam z Turynu, z 2006 roku. Trener Tobias Torgersen dokonał wielkiej rzeczy. Przedtem niektóre zawodniczki nie chciały pracować z danym trenerem i dlatego odchodziły z kadry. Jeśli szkoleniowiec faworyzował kogoś, a reszta sama musiała sobie ze wszystkim radzić, to rodziły się nieporozumienia. Trener Torgersen traktuje wszystkie dziewczyny równo, każdej poświęca czas. Jestem bardzo zadowolona z tej współpracy. Szkoda, że trafiłam na takiego fachowca dopiero pod koniec kariery.
To dla pani czwarty występ na igrzyskach. To ułatwia czy komplikuje przygotowania?
Magda Gwizdoń nakłania mnie do kontynuowania kariery do czasu kolejnych igrzysk. Jeśli będę się dobrze czuła, to może powalczę o piąty występ. Może zrobię sobie przerwę na urodzenie dzieci jak Weronika Nowakowska. Zobaczymy, czy zdrowie dopisze. Jeżeli trener Torgersen pozostanie na stanowisku, to będzie dla mnie argument, żeby jeszcze zostać w reprezentacji.
Jak się pani aklimatyzuje w Azji?