Kto śledzi na co dzień Premier League albo chociaż oglądał przed trzema tygodniami finał Ligi Mistrzów, ten wie, jak ciężkie zadanie czeka w Moskwie obrońców Adama Nawałki.
Mane po kontuzji Mohameda Salaha był w przegranym spotkaniu z Realem najjaśniejszym punktem Liverpoolu. Wziął na swoje barki odpowiedzialność, zdobył jedynego gola, został pierwszym strzelcem z Afryki w finale Champions League od 2012 r. (Didier Drogba). Ale nie ograniczał się do ataków, pomagał kolegom w obronie (siedem udanych interwencji na siedem prób!), biegał po obu skrzydłach, rozgrywał, był dosłownie wszędzie.
Śnił o reprezentacji
Mało jednak brakowało, by w ogóle nie został piłkarzem. Ojciec, imam, zabronił mu uprawiać sport. Miał dla niego inny plan, wolał, by zajął się nauką, zdobył wykształcenie i porządny zawód. Ale mały Sadio postawił na swoim.
Miał dziesięć lat, gdy reprezentacja Senegalu, z obecnym selekcjonerem Aliou Cisse, debiutowała na mundialu. Sukces w Korei i Japonii, jakim był awans do ćwierćfinału, działał na wyobraźnię. –Kiedy podrosłem, zacząłem jeździć na mecze. Pragnąłem zobaczyć moich bohaterów, śniłem, że jestem wśród nich – opowiada.
Jak większość dzieciaków, uganiał się za futbolówką po ulicach rodzinnej Banbali. By zagrać na porządnym boisku, dwa razy w tygodniu pokonywał po osiem kilometrów. Biegiem. Tak pracował nad kondycją i wydolnością, które stały się jednymi z jego największych atutów.