Anglicy rozpoczęli mecz z takim animuszem, jakby kwestię zwycięstwa chcieli rozstrzygnąć nawet nie w pierwszej połowie, ale w pierwszym kwadransie. Pierwszą kapitalną okazję mieli już w trzeciej minucie, po chwili w poprzek bramki piłkę wystawił Raheem Sterling, ale nie było komu skierować jej do siatki. Udało się "dopiero" w 11. minucie. Jeden z Anglików uderzył piłkę głową, bramkarz Mouez Hassen wyciągnął się jak długi i sparował piłkę, ale prosto pod nogi Harry'ego Kane. Ten nie miał problemów z wyprowadzeniem swojej drużyny na prowadzenie.
Później po stronie strat Tunezyjczycy musieli zapisać jednak już tylko bramkarza - Hassen po kilkunastu minutach gry musiał opuścić boisko. Zastępujący go Farouk Ben Mustapha miał natomiast pełne ręce roboty. Ale spisywał się bez zarzutu, tylko raz, w 44. minucie minął się z piłką po dalekiej wrzutce, ale szczęśliwie dla jego zespołu zatrzymała się ona na słupku.
Niespodziewanie za to formalnym gospodarzom udało się wyrównać, po tym, gdy w 33. minucie Kyle Walker sfaulował w polu karnym jednego z rywali. Ferjani Sassi nie wyglądał pewnie, gdy podbiegał do piłki ustawionej na jedenastym metrze, ale po jego uderzeniu futbolówka po palcach Jordana Pickforda wpadła do siatki.
Po przerwie Anglicy dalej bili głową w mur, a im bliżej końca, tym bliżej swojej bramki grała reprezentacja Tunezji. Mur udało się przebić dopiero w doliczonym czasie gry, gdy falowe ataki podopiecznych Garetha Southgate'a skończyły się pozostawieniem bez opieki w polu karnym Kane'a. Ten pewnym strzałem w końcu po raz drugi ucieszył angielskich kibiców. Tunezyjczycy nie mieli już ani czasu, ani zasobów by odpowiedzieć - praktycznie całą drugą połowę spędzili na własnej połowie, a zmiany, zarządzone przez trenera Nabila Maaloula, oznaczały wprowadzanie coraz bardziej defensywnych zawodników.
Po pierwszych meczach w grupie G na prowadzeniu w tabeli znajdują się więc faworyci - Belgowie i Anglicy, ale oba zespoły na inaugurację w Rosji przesadnie nie zachwyciły.