Reklama

Medalu jak nie było, tak nie ma

Taekwondzistka Aleksandra Kowalczuk przegrała walkę o brązowy medal, drużyna szpadzistek odpadła w ćwierćfinale. Kluczowe występy Polaków na razie kończą się najczęściej łzami.

Publikacja: 27.07.2021 21:00

Aleksandra Kowalczuk (z lewej) pocieszana przez Brytyjkę Biankę Waldken

Aleksandra Kowalczuk (z lewej) pocieszana przez Brytyjkę Biankę Waldken

Foto: Fotorzepa, Adam Nurkiewicz Adam Nurkiewicz

Kowalczuk mierzyła się z Bianką Waldken, czyli trzykrotną mistrzynią świata, brązową medalistką poprzednich igrzysk i swoją prześladowczynią. Brytyjka przyleciała do Tokio po złoto, więc do walki o trzecie miejsce przystąpiła z „pustym, złamanym sercem". Tak przynajmniej opowiadała w strefie wywiadów dziennikarzom.

Ona smak olimpijskiego medalu już znała, Polka wierzyła w życiowy sukces. Najpierw wylewała więc łzy po porażce w ćwierćfinale z Milicą Mandić (Serbka zdobyła złoto), a później, kiedy pokonała ją Waldken. Bolało, bo sukces w obu walkach był blisko. Decydowały niuanse.

Trener Waldemar Łakomy wyjaśniał, że sędziowie wcale nie musieli przyznawać rywalce punktów za pierwsze ciosy. Trzeba mu zaufać, bo jego podopieczna rywalizuje w dyscyplinie, której odbiór dla przeciętnego kibica jest trudny. Zdobycie punktu wymaga uderzenia ręką albo kopnięcia w ochraniacz głowy lub tułowia, ale cios musi mieć odpowiednią moc, uzależnioną od kategorii wagowej.

Medal byłby dla Kowalczuk finałem niezwykłej podróży. Koronawirus najpierw uratował jej igrzyska, a później mógł je odebrać. Zawodniczka z Olsztyna w grudniu 2019 roku zerwała więzadła krzyżowe i próbowała dogonić uciekający czas. Przełożenie imprezy przyjęła westchnieniem ulgi.

Teraz jej podróży do Tokio zagroził fałszywie pozytywny wynik testu. Była przez chwilę poza igrzyskami, ostatecznie na pokład samolotu wsiadła cztery dni później, kiedy reszta kadry dotarła już na miejsce. – Zrobiło się nerwowo. Nie wiedzieliśmy, czy Ola w ogóle zdoła przylecieć, więc zapisuję jej ten start na duży plus – mówi Łakomy.

Reklama
Reklama

Kowalczuk jest dopiero szóstą olimpijką w dziejach polskiego taekwondo. Sukcesu bez skutku szukali Aleksandra Uścińska (2004), Michał Łoniewski (2012), Karol Robak i Piotr Paziński (obaj 2016) oraz – kilka dni wcześniej – jej najlepsza przyjaciółka Patrycja Adamkiewicz.

Poza debiutem na igrzyskach Kowalczuk we wszystkim była pierwsza. Została pierwszą Polką, która zdobyła w tej dyscyplinie medal Uniwersjady, podium zawodów Grand Prix i mistrzostwo Europy. To ostatnie wywalczyła w 2018 roku, pokonując Waldken. Przegrywała 7:9, ale w ostatnich sekundach odrobiła straty. Wzięła na Brytyjce rewanż za porażkę w mistrzostwach świata, gdzie rywalce podobno pomogli sędziowie.

Kowalczuk to była nasza druga medalowa szansa we wtorek. Pierwszą miały w turnieju drużynowym szpadzistki, ale przegrały w ćwierćfinale z późniejszymi mistrzyniami Estonkami, choć marzyły nawet o złocie.

Ewa Trzebińska, Aleksandra Jarecka i Renata Knapik-Miazga przed meczem zebrały się w kręgu, trzy razy tupnęły, a później zaczęły pięknie walczyć. Były cierpliwe i konsekwentne, prowadziły przez siedem walk. Wszystko posypało się w dwóch ostatnich.

– Kiedy wchodziłam na planszę i przegrywałam jednym trafieniem, czułam, że mecz zaczyna uciekać. Dobrze znałam rywalkę i choć lubię atakować, to akurat z nią zawsze trudno walczyło mi się w natarciu – mówiła Trzebińska. Polki przegrały 26:29, ostatecznie były szóste, bo w walce o dalsze lokaty wygrały z zawodniczkami Rosyjskiego Komitetu Olimpijskiego i uległy Amerykankom.

Efekt jest taki, że igrzyska zaczęły się dla nas bezbarwnie. Zabrakło zastrzyku energii pozytywnej niespodzianki, przez cztery dni towarzyszyły nam rozczarowania.

Reklama
Reklama

Wiedzieliśmy, że szpadzistki powalczą o medal, ale trafiły na Estonki, które przyleciały do Tokio w świetnej formie. Zagraniczne media przekonywały nas o potencjale koszykarzy, którzy tracili głowę w ostatnich sekundach meczów. Trzymaliśmy kciuki za Igę Świątek i Huberta Hurkacza. Bez skutku.

Bywały igrzyska, kiedy pierwszego podium wypatrywaliśmy cztery, pięć dni, a czasem jeszcze dłużej. Potem medale przychodziły, oby i w Tokio tak było.

Sport
Wyróżnienie dla naszego kolegi. Janusz Pindera najlepszym dziennikarzem sportowym
Sport
Klaudia Zwolińska przerzuca tony na siłowni. Jak do sezonu przygotowuje się wicemistrzyni olimpijska
Olimpizm
Hanna Wawrowska doceniona. Polska kolebką sportowego ducha
warszawa
Ośrodek Nowa Skra w pigułce. Miasto odpowiada na pytania dotyczące inwestycji
Sport
Liga Mistrzów. Barcelona – PSG: obrońcy trofeum wygrali rzutem na taśmę
Materiał Promocyjny
Lojalność, która naprawdę się opłaca. Skorzystaj z Circle K extra
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama