Ironia losu polega na tym, że kiedy „Fryzjer”, współtwórca Amiki Wronki, dobrze sobie żył z założonego przez siebie sędziowskiego biznesu, w klubie działała już szkółka piłkarska, która szybko stała się jedną z najsłynniejszych w kraju.
W gablotach niedużego pawilonu, który przy stojącym obok hotelu Olympic wygląda jak barak, znajdują się setki pucharów. Juniorzy Amiki otrzymali je za zwycięstwa w różnego rodzaju turniejach, z mistrzostwami Polski włącznie. Program szkolenia układał m.in. Paweł Janas, drużynę do mistrzostwa kraju poprowadził m.in. Maciej Skorża, do sukcesów przyczyniał się inny znany trener Marian Kurowski, a od pięciu lat w klubie pracuje Marek Śledź, który wcześniej uczył grać chłopców w ursynowskim SEMP.
Kilka kilometrów dalej, w Szamotułach, działa inna szkoła, w której nauczycielem jest Andrzej Dawidziuk, trener bramkarzy w kadrze. W meczu z Estonią grali wychowankowie tych szkół – Tomasz Lisowski z Amiki i Jakub Wawrzyniak z Szamotuł, gdzie nauczył się też bronić (u Dawidziuka) Łukasz Fabiański. Zawsze przy takich okazjach wokół tych chłopców gromadzą się znajomi, czasami rodzina, szczęśliwi, że im właśnie się powiodło.
Takich szkółek i małych klubów jest w Polsce więcej, pracują w nich trenerzy, którym prezydent nigdy nie wręczy orderu. Ale bez nich Leo Beenhakker nie miałby z kogo budować drużyny. Teoria, zgodnie z którą łatwiej i taniej zawodnika kupić, niż go wychować, jest trudna do podważenia. Jeśli jednak ktoś nie będzie wychowywał, to nie będzie kogo kupować. Stąd już tylko krok do kupowania piłkarzy zagranicznych, którzy są często słabsi od młodych Polaków, ale muszą grać.
P.S.