Wisła i Legia wreszcie strzeliły bramki, Wisła odniosła pierwsze zwycięstwo. [wyimek][b][link=http://blog.rp.pl/szczeplek/2010/03/22/przesilenie-wiosenne/" "target=_blank]Skomentuj na blogu[/link][/b] [/wyimek]

Jest bardzo prawdopodobne, że wracający do Krakowa Henryk Kasperczak znowu stanie się bohaterem dla połowy miasta. Gdyby mając tak mocną drużynę, stracił pierwsze miejsce, byłaby to plama porównywalna z blamażem w Zabrzu.

Po tym, co pokazuje Legia, trudno się spodziewać, że zdobędzie mistrzostwo, mimo że matematycznie wciąż ma na to spore szanse. Okazuje się, że cała siła Legii to Takesure Chinyama w ataku i Dickson Choto w obronie. Chinyama wykorzystywał jedną okazję na dziesięć, a mimo to został królem strzelców ligi i od kiedy leczy kontuzję, nie ma kto zdobywać bramek. Kiedy Choto nie grał, warszawianie gole tylko tracili.

Obecna drużyna Legii nie pasuje do rosnącego w oczach pięknego stadionu na Łazienkowskiej. Entuzjazm Stefana Białasa, niemogącego się nachwalić swoich piłkarzy, wynika chyba z tego, że trener, jak sam mówi, ma Legię w sercu. Szkoda, że nie mają jej piłkarze, którym Legia płaci, zresztą większości zdecydowanie za dużo.

To nie jest tylko problem Legii. Przy dzisiejszym tempie zmian na rynku transferów piłkarze rzadko mają czas na identyfikowanie się ze swoimi klubami. W związku z tym rzadko bywają prawdziwą grupą kolegów grających według zasady muszkieterów. A kiedy ich drużyna zagrożona jest spadkiem, słyszą czasami od swoich menedżerów, żeby się zanadto nie wysilali, bo kiedy spadną, będzie ich łatwiej sprzedać.