To największa do tej pory sensacja Euro. Czesi uważani byli za jednego z faworytów, na Turków mało kto stawiał. Po pierwszym, przegranym spotkaniu z Portugalią można było nawet zaryzykować twierdzenie, że będzie to jeden z najsłabszych uczestników Euro. Po zwycięstwie nad Szwajcarią więcej użalano się nad gospodarzami, niż chwalono zwycięzców.
Turcja zaczęła mecz jak zwykle słabo. Obrońcy koncentrowali się na obrzydzeniu gry Janowi Kollerowi. Popychali go, uderzali i kopali na zmianę Servet Cetin i Emre Gungor. Pozostali Czesi też nie mieli lekko, nic więc dziwnego, że w pierwszych dziesięciu minutach arbiter ze Szwecji Peter Frojdfeldt (Grzegorz Gilewski był sędzią technicznym) ukarał dwóch Turków żółtymi kartkami.
Marek Matejovsky trzy razy strzelał obok bramki, Turcy się bronili. Kiedy w 34. minucie po dośrodkowaniu Zdenka Grygery z prawej strony Jan Koller strzelił głową na 1:0 (do górnej piłki wyskoczyło dwóch Czechów i Turcy nie wiedzieli, któremu przeszkodzić), wydawało się, że wreszcie zaczęto realizować początek dawno napisanego scenariusza.
Tym bardziej że bilans meczów Turcji z Czechami był do wczoraj mniej więcej taki jak nasz z Niemcami - jedno zwycięstwo i dziesięć porażek. Po godzinie gry Jaroslav Plasil wykorzystał dośrodkowanie Libora Sionki i strzelił z trudnej pozycji drugiego gola. Można było zrobić sobie w kuchni herbatę, mając pewność, że nic się w tym czasie nie stanie.
Nic bardziej błędnego. Ostatnie pół godziny to seria wydarzeń, które będą latami wspominane w obydwu krajach. Najpierw w roli głównej wystąpił sędzia. Po strzale Jana Polaka piłka odbiła się od słupka, a kiedy Polak chciał ją dobić, został kopnięty w głowę przez Emre Gungora. Arbiter stał kilka metrów od tej sytuacji, a mimo to nie podyktował rzutu karnego. Pozbawienie szansy na prowadzenie 3:0 może przeszłoby bez echa, jak wiele innych sędziowskich błędów, gdyby nie to, że trzy minuty później Turcy zdobyli kontaktową bramkę. Poprzedziła ją bardzo ładna akcja kilku zawodników. Arda Turan miał szczęście, bo piłka po jego strzale odbiła się od słupka i wpadła do siatki. Szczęście polegało też na tym, że Libor Sionko został na połowie przeciwników i Ardy nikt nie pilnował.