Kto ogląda Tour de France, mógł – zwłaszcza w pierwszym tygodniu, gdy na używaniu syntetycznej erytropoetyny (EPO) złapano aż trzech kolarzy, a czwarty sam się przyznał do winy – zobaczyć na transparentach kibiców kilka propozycji rozszyfrowania skrótu, który jest niechcianym symbolem wyścigu. Propozycja najpopularniejsza i obracająca sprawę w żart mówiła, że EPO to „Eau, Pastis, Olives”, czyli woda, anyżówka i oliwki.
Erytropoetyna, hormon regulujący produkcję czerwonych krwinek, jest dziś dla wyczynowego sportu tym, czym do połowy lat 90. były sterydy anaboliczne. EPO pomaga głównie sportowcom, dla których najważniejsza jest wytrzymałość – kolarzom, biegaczom lekkoatletycznym i narciarskim, wioślarzom itd. – ale przydaje się w zasadzie każdemu, bo pozwala ciężej trenować, opóźnia zmęczenie mięśni.
Od sportowca, który używał sterydów, doping często aż buchał: od sportsmenek mówiących męskimi głosami, od gwiazd lekkoatletyki z rozstępami na ramionach, bo ich skóra nie nadążała za eksplozją mięśni. EPO to w porównaniu z anabolikami cichy i dyskretny pomocnik. A do tego zmieniający wcielenia znacznie szybciej niż antydopingowi kontrolerzy aparaturę.
Między innymi dlatego, jak ujawnił wczoraj szef Światowej Agencji Antydopingowej (WADA), jego agencja i firma Roche produkująca najnowocześniejszą wersję EPO uciekły się do fortelu, by przechytrzyć dopingowiczów.
Kierujący WADA Australijczyk Robert Fahey opowiedział w radiowym wywiadzie, jak złapano na dopingu Riccarda Ricco, Włocha, który wygrał dwa etapy tegorocznego TdF. Szefowie Roche Pharmaceuticals zgodzili się wprowadzić do produkowanej przez siebie erytropoetyny CERA (sprzedawanej pod nazwą Micera jako lek na anemię) specjalną cząsteczkę. Posłużyła ona jako znacznik i dzięki temu mógł wreszcie powstać wiarygodny test na tę odmianę EPO, dotychczas uważaną za niewykrywalną. Roche to jedna z firm współpracujących z WADA w ramach specjalnego programu wywiadowczego, pozwalającego uprzedzać ruchy dopingujących się sportowców.