Maszczyk miał w stolicy Chin idealne losowanie - w pierwszej rundzie wyeliminował Saida Kargbo z Sierra Leone, a w kolejnej, choć nie bez kłopotów, Jafeta Uutoniego z Namibii. W ćwierćfinale trafił na Barnesa, którego już kiedyś dość łatwo pokonał. Wydawało się, że nic nie przeszkodzi Polakowi w zdobyciu medalu.
Po pierwszej rundzie wtorkowego pojedynku z Irlandczykiem był remis 2:2. W drugiej Barnes zdecydowanie zaatakował i w kilkanaście sekund ze stanu 3:3 zrobiło się 3:7 na niekorzyść Maszczyka. Na domiar złego podopieczny trenera Ludwika Buczyńskiego miał rozbity nos.
Maszczykowi wyraźnie brakowało pomysłu na rozegranie walki. Nonszalancko opuszczał ręce, starał się tylko atakować, a zapominał o obronie. Od połowy konfrontacji sędziowie nie zaliczyli mu żadnego ciosu. W ostatnich sekundach bezsilny polski bokser już nawet nie miał ochoty rywalizować.
Czarna passa polskiego boksu amatorskiego trwa. Ostatni olimpijski krążek zdobył w 1992 roku w Barcelonie Wojciech Bartnik.