Tych kilka przykładów tylko z ostatnich miesięcy świadczy o tym, że albo piłkarze nie potrafią utrzymać koncentracji do ostatniego gwizdka, więc należałoby wysłać ich do psychologa, albo nie starcza im umiejętności na 90 minut. Ale jeśli potrafią grać przez 85 minut, to powinni i przez 90. W każdym z wymienionych meczów linia obrony składała się z innych zawodników, a wszyscy popełniali takie same błędy. Zresztą takie sytuacje to nie jest problem tylko obrońców, chociaż błędy ich i bramkarzy najbardziej widać. Leo Beenhakker miał rację, mówiąc, że kiedy się prowadzi, przeciwnik naciera, a sędzia spogląda na zegarek, to należy szanować piłkę i utrzymywać ją w środku pola. Jeden z wielkich poprzedników Beenhakkera, szkocki trener Jock Stein (Puchar Europy z Celtikiem w roku 1967) poszedł dalej, mówiąc, że najlepszym miejscem do obrony swojej bramki jest pole karne przeciwnika.
Teoria słuszna, pod warunkiem że ma się zawodników potrafiących utrzymać piłkę. W polskiej reprezentacji trudno takich znaleźć, od kiedy nie ma w niej Kazimierza Deyny, Zbigniewa Bońka i Włodzimierza Smolarka.
Dołowanie polskich piłkarzy nie ma jednak sensu, ponieważ przykrości, jakie spotykały ich w ostatnich meczach, są stare jak futbol, wcześniej zaznały ich znacznie lepsze drużyny, a ta historia nie ma końca. Kiedyś Niemcy słynęli z gry do ostatniego gwizdka, co przynosiło im wielkie sukcesy. Ale i oni przegrali coś wielkiego, kiedy pewni siebie i chyba nieświadomi zagrożenia pozwolili przeciwnikowi rozwinąć skrzydła w momencie, w którym większość przeciwników przy prowadzeniu niemieckiej drużyny godzi się z porażką.
Manchester United się nie pogodził i w finale Ligi Mistrzów w roku 1999 wbił Bayernowi Monachium dwa gole tuż przed końcem meczu. Chciałbym, aby polskie zespoły też umiały tak grać do końca. Czasem się to zdarzało, ale niezbyt często.
[ramka][link=http://blog.rp.pl/blog/2008/11/22/stefan-szczeplek-polskie-koncowki/]Skomentuj[/link][/ramka]