Punktowali 114:114, 116:112, 115:114 dla Wałujewa. Werdykt i rosyjski gigant zostali wygwizdani, ale Holyfield nie miał do nikogo pretensji. On zbyt dobrze zna reguły obowiązujące w boksie zawodowym, by mieć złudzenia, że sport jest tu ważniejszy od pieniędzy.
Pojedynek czterokrotnego mistrza świata z mierzącym 213 cm Rosjaninem wywołał ogromne zainteresowanie. 12,5 tysiąca ludzi w Hallenstadion w Zurychu oraz miliony przed telewizorami czekały na walkę, w której najwyższy i najcięższy mistrz świata wagi ciężkiej, 35-letni Rosjanin Nikołaj Wałujew, zmierzy się z legendą boksu, 46-letnim Evanderem Holyfieldem.
Ale faworyt od początku był jeden – Wałujew. I choć mistrz organizacji WBA nie jest wybitnym pięściarzem, choć wielu twierdzi nawet, że nie jest godny noszenia pasa mistrzowskiego, to niższy o 25 cm i lżejszy o ponad 40 kg podstarzały Holyfield z góry skazany był na porażkę.
Pierwsze rundy zaskoczyły Wałujewa. Nie myślał, że rywal może być tak szybki. A Holyfield postanowił wygrać walkę, nie walcząc. Krążył wokół zdezorientowanego Rosjanina, od czasu do czasu atakował i trafiał.
Pierwsze cztery rundy należały do Amerykanina, piątą, w której nic się nie działo, od biedy można było zapisać na konto Wałujewa.