Jeszcze nie tak dawno odpowiedź na tak postawione pytanie mogła być tylko jedna – Andrzej Gołota. Ale teraz, gdy leczy on kontuzjowaną rękę i nie wiadomo, czy w wieku 41 lat jeszcze wróci na ring, o schedę po nim powinni walczyć Albert Sosnowski i Andrzej Wawrzyk. Ich pojedynek pozwoliłby uwierzyć, że zawodowy boks w polskim wydaniu to nie tylko biznes, ale i sport.
Sosnowski ma 30 lat, 44 zwycięstwa (27 przed czasem), 2 porażki i remis w ostatniej walce z Francesco Pianetą. Wawrzyk jest o dziewięć lat młodszy, wygrał 14 pojedynków (dziewięć przed czasem) i jak dotąd jest niepokonany. Do niego formalnie należy tytuł mistrza Polski wywalczony w pojedynku z klubowym kolegą (Bullit KnockOut Promotions) Tomaszem Boninem.
Wawrzyk twierdzi, że to on jest teraz numerem jeden, ale „Dragon” Sosnowski uważa, że jest lepszy. Wyniki przemawiają za nim. Na zawodowych ringach bije się już od 11 lat i o ile początkowo promowany był ponad miarę, o tyle teraz, gdy nadchodzi jego czas, został pozostawiony sam sobie.
A przecież jego pozycja w Europie jest nieporównywalna z Wawrzykiem. Przegrał wprawdzie w ubiegłym roku na punkty z Amerykaninem Zuri Lawrence’em w Nowym Jorku, ale trzy miesiące później znokautował znanego pięściarza Danny Williamsa w Londynie.
W minioną sobotę zremisował w walce o tytuł mistrza Unii Europejskiej w Düsseldorfie z Pianetą, Niemcem włoskiego pochodzenia.