Na jednej szali będzie ogromne doświadczenie 38-letniego Ronalda Wrighta, na drugiej głód zwycięstwa o dziesięć lat młodszego Paula Williamsa, który przegrał tylko raz.
Ronald Winky Wright (51 zwycięstw – 25 przed czasem, 4 porażki, 1 remis) to postać niedoceniana w świecie zawodowego boksu. Specjaliści go szanują, podkreślają jego umiejętności, ale aż dziw bierze, że nie dostaje dobrze płatnych propozycji. Takich jak on jest przecież jak na lekarstwo.
Dwa lata temu Wright walczył w Las Vegas z Bernardem Hopkinsem i przegrał na punkty. Trzy lata temu zremisował z Jermainem Taylorem, który wcześniej odebrał Hopkinsowi wszystkie tytuły w wadze średniej. Naoczni obserwatorzy twierdzą, że Wrighta skrzywdzono, bo był lepszy w tym pojedynku.
Tym razem leworęczny pięściarz z Florydy wraca na ring po długiej przerwie. Nie walczył 21 miesięcy, a przecież jeszcze nie tak dawno zachwycał się nim bokserski świat, miał pewne miejsce w pierwszej dziesiątce prestiżowego rankingu pound for pound (bez podziału na kategorie wagowe).
Zaczynał karierę w 1990 roku od punktowej wygranej z Anthonym Salerno. Sześć lat później pokonał Bronco McKarta i został mistrzem świata organizacji WBO w wadze junior średniej. W 1999 roku przegrał dwa do remisu (dla wielu niesłusznie) z Fernando Vargasem i koło nosa przeszedł mu pas IBF, ale zdobył go po dwóch latach, pokonując Roberta Fraziera.