Drogi dobrych piłkarzy Lecha czasami krzyżowały się z ulicą Łazienkowską. Mirosława Okońskiego kochał Poznań i Warszawa. Jarosława Araszkiewicza też. Byli jeszcze grający w obydwu klubach Piotr Mowlik, Henryk Miłoszewicz i pewnie paru innych, których nie pamiętam. Do tej listy dochodzą trenerzy Jerzy Kopa i Franciszek Smuda. Lech miał też chrapkę na Kazimierza Deynę, licząc na to, że skoro zakochał się w dziewczynie z Poznania (zostanie jego żoną) i lata do niej samolotem między treningami, to może zechce się do niej przenieść na stałe. Ale Deyna był już wtedy wielki, a Lech jeszcze nie i taki transfer nie wchodził w grę.
Jednak niezwykłe emocje, jakie towarzyszą meczom Lecha z Legią, wywoływane są głównie przez kibiców. Nie wiem, jakie są korzenie tych specyficznych relacji. Może początkiem stał się mecz w Warszawie wiosną 1973 roku, podczas którego lechita Jan Domino zdruzgotał kolano ulubieńcowi Warszawy Władysławowi Stachurskiemu, kończąc w ten brutalny sposób jego karierę. Poznań był od tej pory traktowany jak wróg. Siedem lat później, kiedy obydwie drużyny spotkały się w Częstochowie w finale Pucharu Polski, na stadionie i w mieście doszło do bójek kibiców na skalę wcześniej i później niespotykaną. Krew się lała, mówiono o ofiarach śmiertelnych, ale dokumenty IPN tego nie potwierdzają. Na boisku Legia wygrała 5:0.
Od tej pory można już mówić o stanie wojny, którą podsycił PZPN, odbierając w roku 1993 tytuł mistrza Legii (zdaniem kibiców niesłusznie) i przyznał go Lechowi (jeszcze bardziej niesłusznie), nazywanemu w związku z tym pogardliwie „mistrzem przy stole“.
Dzień dzisiejszy to ocieplające na krótko stosunki zaproszenie kibiców Legii przez zwolenników Lecha na mecz do Poznania, gdy policja nie wydała zgody na przyjazd warszawiaków. To także niebywały atak warszawskich bandziorów na piłkarzy Lecha, odbierających na stadionie Wojska Polskiego Puchar Polski. To wreszcie zdrowa rywalizacja zorganizowanych grup kibiców (słynna poznańska Wiara Lecha) na Bułgarskiej i na Łazienkowskiej, stwarzających atmosferę, jakiej inne stadiony mogły pozazdrościć. To są pod każdym względem godni siebie rywale, a nie wrogowie.
Skomentuj na [link=http://blog.rp.pl/szczeplek/2009/04/25/pyry-w-stolicy/]blog.rp.pl/szczeplek[/link]