Richard Davies z Anglii wypunktował wysokie zwycięstwo Krzysztofa Włodarczyka – 116:112, Francuz Robin Dolpierre minimalne Włocha – 114:113. Fin Esa Lehtosaari remis – 114:114. To oznacza, że Giacobbe Fragomeni zachował pas zdobyty w ubiegłym roku po zwycięskim pojedynku z Czechem Rudolfem Krajem.
Kiedy w dziewiątej rundzie mistrz świata padł na deski po lewym sierpowym Włodarczyka, wydawało się, że to początek końca tej walki. Fragomeni przyjął wprawdzie postawę, ale za chwilę znów leżał, tym razem po prawym sierpowym. Sędzia ringowy, Anglik Ian John Lewis, jednak nie liczył, bo uznał, że Polak uderzył już leżącego rywala. Co więcej, pozwolił Fragomeniemu odpocząć i odzyskać równowagę, a rundę minimalnie skrócono, bo w takich sytuacjach ściany na ogół pomagają gospodarzom.
Początek tego pojedynku był wymarzony dla naszego pięściarza. Zaczął w dobrym tempie, kilka razy trafił mocnym lewym, a po jednym z takich uderzeń pod Fragomenim ugięły się nogi. Druga runda była podobna, wszyscy trzej sędziowie punktowali ją dla Polaka (pierwszą też).
Tym większym zaskoczeniem była słabsza postawa Włodarczyka w trzecim starciu. – Stanęły mu nogi – powie później trener Fiodor Łapin. – Nie wiedzieć dlaczego, dopadł go kryzys. Kiedy wydawało się, że pójdzie za ciosem, do głosu doszedł Fragomeni.
Ponad trzy tysiące osób w rzymskim Gran Teatro nie narzekało jednak na brak emocji. Wymiany ciosów od pierwszego do ostatniego gongu, dramatyczne dziewiąte starcie, w którym Fragomeni był na skraju porażki przez nokaut i późniejsze odrodzenie Włocha sprawiły, że ten spektakl oglądano na stojąco. Patrizio Oliva, najlepszy pięściarz igrzysk olimpijskich w Moskwie (1980), trener Fragomeniego, był blady jak papier, bo widział, co się święci. Nino Benvenutti, złoty medalista olimpijski z Rzymu (1960), a później zawodowy mistrz świata, który współkomentował ten pojedynek dla włoskiej telewizji, przyzna, że nie wierzył już, że jego rodak wyjdzie cało z opresji.