Walka Polaka z 35-letnim Bobbym Gunnem w Newark nie wywołuje wielkich emocji, choć Amerykanin odgraża się, że sprawi niespodziankę i odbierze Adamkowi pas mistrza świata organizacji IBF w wadze junior ciężkiej.
Trzy lata młodszy Polak na zawodowym ringu przegrał tylko raz. Dwa lata temu na Florydzie z rodakiem Gunna, Chadem Dawsonem. Adamek stracił wtedy w ekspresowym tempie wiele kilogramów, by uzyskać limit kategorii półciężkiej. Jak się okazało, stracił też prestiżowy pas WBC. Teraz nie ma już takich problemów. W nowej wadze, z limitem 90,7 kg dawno zapomniał o głodówkach. Wzmocnił siłę ciosu, nie tracąc przy tym szybkości. Dlatego Steve Cunningham w walce z nim trzy razy leżał na deskach, a Johnathon Banks został poddany w ósmej rundzie.
Taki rywal jak Gunn nie jest dla Polaka realnym założeniem. Może mówić co chce, opowiadać, że będzie nowym Jamesem J. Bradocckiem, który ponad pół wieku temu pokonał nieoczekiwanie Maksa Bauera i został mistrzem wagi ciężkiej, ale i tak nikt mu nie uwierzy.
Nie warto nawet patrzeć na bilans osiągnięć Amerykanina. Wygrał wprawdzie 21 pojedynków, w tym 18 przed czasem, tylko trzy przegrał, ale to nie zmienia faktu, że jest słabym pięściarzem. Groźnie tylko wygląda, ale mistrzowie świata takich jak on się nie boją. I prawdę mówiąc, trudno zrozumieć, dlaczego ktoś taki jak Gunn po raz drugi staje w ringu, by walczyć o mistrzostwo świata.
Pierwszą szansę dostał siódmego kwietnia 2007 roku, gdy na Millennium Stadium w Cardiff zmierzył się z mistrzem WBO, Walijczykiem Enzo Maccarinellim. 25 sekund przed końcem pierwszego starcia sędzia ringowy Mark Nelson przerwał nierówny pojedynek, odsyłając obijanego Amerykanina do narożnika.