Korzeniowski awansował do finału z trzecim wynikiem – 1.53, 75, który jest nowym rekordem Polski. Szybciej popłynęli tylko Japończyk Takeshi Matsuda i Michael Phelps.
Zanim my przeżywaliśmy swoje emocje, był jednak pojedynek Phelpsa z Niemcem Paulem Biedermannem na 200 m stylem dowolnym. O tym, że niemiecki kraulista może zapłacić wysoką cenę za poniedziałkowy występ w półfinale, gdzie pobił rekord mistrzostw świata należący do Phelpsa, mówiła „Rz” Otylia Jędrzejczak.
Jej zdaniem Biedermann przesadził, popłynął za szybko i niepotrzebnie stracił dużo energii. On sam twierdził jednak, że wie, co robi, i na co naprawdę go stać pokaże dopiero w finale. Racja była po jego stronie.
W walce o złoto liczyli się tylko oni dwaj, a po ostatnim nawrocie jedynie Biedermann, który prowadził od startu do mety, cały czas płynąc w tempie lepszym od rekordu świata należącego do Phelpsa. O tym, że Amerykanin nie lubi przegrywać, wiadomo od dawna. Tym razem nawet nie pogratulował zwycięzcy i szybko wyszedł z basenu.
Nie został po raz trzeci mistrzem świata na tym dystansie, stracił rekord i chyba zrozumiał, że długa przerwa w treningach po igrzyskach w Pekinie daje znać o sobie. A ten mocny cios, który otrzymał, wcale nie musi być ostatnim. Biedermann, pierwszy Europejczyk od 1994 roku, który zdobył złoty medal na tym dystansie, jest już jednym z bohaterów mistrzostw. Na konferencji prasowej przyznał, że wciąż trudno mu uwierzyć, iż pokonał legendę pływania.