Na ring w Norymberdze wyjdą w sobotę późnym wieczorem. Najpierw 27-letni Haye, a po nim 36-letni Wałujew, mistrz świata organizacji WBA w wadze ciężkiej. Anglik jeszcze nie tak dawno nokautował rywali w kategorii cruiser (junior ciężka). Po błyskawicznej wygranej z Walijczykiem Enzo Maccarinellim w ubiegłym roku miał trzy mistrzowskie pasy – WBC, IBF, WBO.
Teraz marzą mu się podobne sukcesy w najcięższej wadze, ale przeciwnicy są tu zupełnie innych rozmiarów. Bracia Witalij i Władymir Kliczko, mistrzowie WBC, IBF i WBO, mierzą po 2 metry, a Wałujew aż 213 cm. Jeśli dodamy, że Rosjanin waży ponad 40 kilogramów więcej niż Haye, to widać, iż skala ryzyka, które podejmuje Anglik (191 cm, 101 kg), jest ogromna.
Haye to pyskacz jakich mało. Od czasów Muhammada Alego nikt nie narobił w tej wadze takiego szumu. – Wałujew to Frankenstein, najbrzydszy człowiek na tej planecie – to tylko drobna część inwektyw. Ali też bywał bezczelny, też obrażał przeciwników, ale był również pięściarskim geniuszem, a Haye dopiero musi udowodnić, że jego mistrzowskie aspiracje w nowej wadze są uzasadnione.
– On jeszcze nigdy nie walczył z kimś takim jak ja, z kimś tak zmotywowanym – mówi o Wałujewie ciemnoskóry chłopak z Londynu.
Wielki talent i to, że ma niewiarygodnie szybkie ręce, pokazał siedem lat temu w Belfaście podczas mistrzostw świata amatorów. Miał zaledwie 20 lat, gdy w pierwszej rundzie dwukrotnie rzucił na deski Kubańczyka Odlaniera Solisa, następcę słynnego Felixa Savona. Ale Solis przetrzymał kryzys i zmusił Anglika do poddania w trzecim starciu. Kubańczyk zdobył wtedy złoty medal, a Haye został wicemistrzem świata. Dziś to Anglik jest bliżej tytułu w najbardziej prestiżowej kategorii. Musi tylko pokonać Wałujewa.