Sęk w tym, że nie ma już angielskich trenerów, tak jak nie ma angielskiej piłki. To znaczy ona jest, tylko mało kto traktuje ją poważnie. Federacja angielska myślała naiwnie, że jeśli zatrudni zagranicznego trenera, to reprezentacja zacznie grać jak międzynarodowa Chelsea Portugalczyka Mourinho lub Włocha Ancelottiego, Arsenal Francuza Wengera czy Liverpool Hiszpana Beniteza. Nie wzięto pod uwagę, że skoro reprezentacja składa się wyłącznie z Anglików, to będzie grała jak Anglicy, bez względu na to, kto stoi na jej czele. Premier League jest najlepszą i najbardziej atrakcyjną ligą świata, ale decydują o tym zagraniczni piłkarze i trenerzy.

W roku 1980 pojechałem do Kazimierza Deyny grającego wtedy w Manchesterze City. Grającego to za dużo powiedziane. Jeden z najlepszych piłkarzy świata siedział tam głównie na ławce, bo trenerzy nie akceptowali jego wizji gry, a on nie bardzo chciał wykonywać ich polecenia. To nie był konflikt, jakich wiele. Ten dotyczył filozofii gry, pozycji na boisku. Kiedy w tym samym czasie włączyłem się w londyńskim parku do gry Anglików i z lubością kilku przedryblowałem, szybko wyrzucili mnie z boiska. Z ich punktu widzenia tak się nie gra. Anglicy do dziś preferują zawodników, których każde zagranie można przewidzieć, bo są wierni podręcznikom i mało dodają od siebie. A jeśli już trafi się ktoś taki jak Steven Gerrard czy Frank Lampard, to okazuje się, że nie można ich wykorzystać dla dobra reprezentacji.

Lubiłem zawsze wchodzić do angielskich księgarni, gdzie znajdowałem wiele książek o piłce. Wracałem potem obładowany do Warszawy i stawiałem je na półkach, ale ostatnio książek nie przybywa. Coraz więcej jest literatury obrazkowej i może dlatego padła słynna londyńska księgarnia Sportspages przy Charring Cross. A angielski trener, który jako ostatni zdobył mistrzostwo kraju, nazywa się Howard Wilkinson. Wygrał ligę z Leeds w roku 1992.

[ramka][link=http://blog.rp.pl/szczeplek/2010/06/29/angielski-pacjent/]Skomentuj[/link][/ramka]