Z wielkich faworytów jeden ubył bardzo wcześnie. Lance Armstrong, siedmiokrotny zwycięzcą Tour de France, w ostatnim starcie w tej imprezie miał wielką ochotę na ósme zwycięstwo, ale pech już po tygodniu ścigania wykluczył go z rywalizacji o miejsce na podium w Paryżu. Na pierwszym górskim etapie do alpejskiego Morzine-Avoriaz 38-letni Amerykanin kilkakrotnie leżał w kraksach, doganiał peleton z pomocą kolegów z ekipy RadioShack i po kolejnych upadkach znów zostawał w tyle. Poobijany, zmęczony wysiłkiem i potwornym upałem przyjechał na metę 11.45 minut za zwycięzcą i spadł aż na 39. miejsce w klasyfikacji generalnej.
– Dziś straciłem szanse na ósmy triumf. Ten Tour już się dla mnie skończył – mówił Armstrong, chociaż obiecywał pozostanie w peletonie i walkę o etapowe zwycięstwa.
– Lance miał dziś więcej pecha niż we wszystkich siedmiu swoich zwycięskich wyścigach – skomentował Frankie Andreu, były kolega Amstronga z ekipy, a dziś komentator telewizyjny.
Jeden rywal ubył, ale pozostali pretendenci do zwycięstwa szykują się na decydujące starcie. Kto z nich okaże się najlepszy: zwycięzca sprzed roku Hiszpan Alberto Contador, drugi na podium w Paryżu Luksemburczyk Andy Schleck czy też australijski mistrz świata Cadel Evans, który jako pierwszy z pretendentów założył w tym roku koszulkę lidera? A może tę trójkę pogodzi ktoś czwarty?
Całą prawdę o sile faworytów powiedzą cztery etapy w Pirenejach: Revel – Ax 3 Domaines (niedziela) z pokonywaniem m.in. premii górskiej na Port de Pailheres (2001 m n.p.m.), Pamiers – Bagneres-de-Luchon (poniedziałek), Bagneres-de-Luchon – Pau (wtorek) z wjeżdżaniem po drodze na „dach wyścigu”, czyli najwyżej położony punkt na trasie – Tourmalet (2115 m) i wreszcie, po dniu przerwy, Pau – Tourmalet (czwartek), kończący się wspinaczką na mityczną przełęcz, którą pierwszy raz uczestnicy Tour de France pokonywali już w 1910 roku.