Tour de Ski to najbardziej prestiżowa – po igrzyskach i mistrzostwach świata – impreza biegowa na świecie. Młoda, bo rozgrywana dopiero od pięciu lat, ale już obrosła legendą, chętnie pokazywana przez telewizje i oglądana przez blisko pół miliarda widzów. Pomysł narodził się w...saunie podczas letnich narad szefa biegów Międzynarodowej Federacji Narciarskiej (FIS) Juerga Capola i jego przyjaciela, słynnego norweskiego biegacza Vegarda Ulvanga.
Na Tour de Ski składa się osiem startów w dziesięć dni: od sylwestra do 9 stycznia, prawie 60 km do przebiegnięcia. Na mecie czeka 800 punktów do klasyfikacji Pucharu Świata i rekordowa pula nagród ponad milion franków szwajcarskich.
Justyna Kowalczyk, która na trasach w Oberhofie, Oberstdorfie, Dobiacco, Cortina d’Ampezzo i Val di Fiemme broni tytułu, rozpoczęła w tym roku znakomicie. W sylwestra – zwycięstwo, Nowy Rok – zwycięstwo, dopiero w trzecim etapie, sprincie stylem klasycznym wyprzedziła ją Słowenka Petra Majdić. W poniedziałkowym biegu łączonym była szósta, płacąc za wysiłek na pierwszych etapach, ale na trasie uzbierała dodatkowe bonifikaty i po czterech zawodach, na półmetku rywalizacji, powiększyła przewagę nad najgroźniejszą rywalką Szwedką Charlotte Kallą do ponad minuty.
Po dniu odpoczynku we wtorek, w środę były sprinty w Dobiacco, a w czwartek – bieg na 15 km stylem dowolnym na dochodzenie w Cortina d’Ampezzo.
W sobotę rozpoczyna się najbardziej fascynująca dwudniowa walka w Val di Fiemme. Kobiety pobiegną na 10 km stylem klasycznym ze startu wspólnego. W niedzielę finał Tour de Ski, który śni się po nocach: 9 km stylem dowolnym ze słynnym podbiegiem pod Alpe Cermis. „To najbardziej mordercza walka – przypomina Łuszczek. Różnica poziomów ok. 430 metrów, przy czym ostatni, 3,5-kilometrowy podbieg ma średnio kilkanaście procent przewyższenia”.