Wstyd się przyznać, ale nie miałem o tym pojęcia. Nie myślałem tak jako piłkarz i tym bardziej teraz, kiedy przeszedłem na pozycję teoretyka. Trochę mnie ta niewiedza zmartwiła, więc spytałem prawdziwych piłkarzy. Też nie słyszeli. Jeden tylko przyznał pani profesor rację. - Oczywiście - zakrzyknął - przecież gol to to samo co numerek!

Gdybym wiedział, że biegając przez ćwierć wieku za piłką, chcę, by wygrał bliżej mi nieznany plemnik, to bym się zastanowił, czy warto aż tak bardzo się starać. Nigdy też nie myślałem o grze w kontekście męskiej władzy. Wychodzą dwie drużyny na boisko, jedna wygrywa, druga przegrywa, podajemy sobie ręce, razem idziemy na piwo albo się rozchodzimy w dwie strony. Żadnych bab.

Wieczorem, kładąc się spać, widzimy przed oczami cały mecz, zwłaszcza zmarnowane sytuacje. I myślimy, co by tu zrobić, żeby następnym razem wygrać. Ale jako prości wydeptywacze boisk nie łączyliśmy tego z władzą ani tym bardziej z fallusem. Spodenki piłkarskie nie mają nawet rozporka. Teraz widzę, jak bardzo nieświadomi byliśmy i jaki błąd popełniają wszyscy piłkarze, którzy nie myślą o władzy i plemnikach.

Może w tym należy upatrywać przyczyny porażki reprezentacji Polski. Może też Włosi przegrali decydujący mecz, ponieważ nie potrafili odróżnić gry wstępnej od finału. Ale i to się nie trzyma kupy, zważywszy na opinie, jakimi cieszą się w tej dziedzinie.

Wypowiedź pani profesor przypomniała mi uwagi innych pań, które przestrzegały, że mistrzostwa Europy przerobią nasze miasta na dzielnice czerwonych latarni, gdzie polskie kobiety staną się zwierzyną łowną dla tysięcy kibiców - właścicieli plemników. O ile mi wiadomo, te obawy były bezpodstawne. Fallus przegrał z piłką.