Prezydenci USA na polu golfowym

Chyba nie każdy wie, że Barack Obama jest piętnastym z ostatnich osiemnastu prezydentów USA, którzy grali w golfa. Związek prezydentury ze starym sportem jest zaskakująco silny, skutki widoczne

Publikacja: 24.11.2012 00:01

Barack Obama

Barack Obama

Foto: www.whitehousemuseum.org/grounds/putting-green.htm

Golf nie wybiera, zaraża po równo demokratów i republikanów. Dwight D. Eisenhower jest przywoływany jako wzorcowy przykład prezydenckiej pasji, gdyż podczas swej kadencji grał ponad 200 razy na sławnym polu Augusta National - tam, gdzie od 1935 roku organizowany jest turniej Masters. Grywał z najsławniejszymi zawodowcami swych czasów, także z Arnoldem Palmerem, którego uczynił swym przyjacielem. Jego nazwiskiem nazwano w Auguście też wielką sosnę na 17. dołku, w którą prezydent trafiał tak często, że zaproponował ścięcie drzewa, do czego szczęśliwie nie doszło.

Eisenhower jest ponadto tym, który w 1954 roku nakazał wykonanie na trawniku za Białym Domem, niedaleko od Gabinetu Owalnego, treningowego pola do puttowania (czyli końcowego wbijania piłki do dołka). Dodajmy od razu – podatników nie obciążył, pomogło stowarzyszenie amerykańskich golfistów i prywatni mecenasi. Zachowały się wspomnienia, że „Ike" i inni prezydenci musieli potem walczyć z wiewórkami, które zakopywały orzechy na placu gry.

Z trawnika korzystali także następcy, choć uwzględniając dość głośną publiczną krytykę pasji Eisenhowera, robili to raczej w tajemnicy i po godzinach urzędowania. W 1995 roku Bill Clinton przeniósł „putting green" w bardziej zaciszne miejsce, ale przy okazji powiększył i nadał ciekawszy kształt dzięki talentowi sławnego projektanta pól golfowych Roberta Trenta Juniora.

Pasję Eisenhowera starał się usprawiedliwić osobisty lekarz, mówiąc, że codzienny ruch na powietrzu sprzyja zdrowiu prezydenta i przy okazji racji stanu. To tłumaczenie zapewne podobało się również Woodrowowi Wilsonowi, który grał z prezydentów USA najwięcej. Mówiono, że musiał, niezależnie od pory roku, przejść co najmniej kilka dołków dziennie, nawet w śniegu. Dało to w sumie ponad 1000 rund golfa w czasie dwóch kadencji. Nigdy nie osiągnął wyniku poniżej 100 uderzeń na rundę. Niektórzy historycy złośliwie sugerują, że ten jego zajadły, choć niezbyt udany golf był jednym z powodów upadku Ligi Narodów.

Wilson grał najwięcej, a John F. Kennedy – najlepiej. Jego średni wynik rundy oscylował koło 80 uderzeń (norma zawodowca to 72). Choroba Addisona oraz przewlekły uraz barku spowodowały jednak, że prezydent nie grał wiele. Częściej obijał piłkami krzesła w Gabinecie Owalnym, niż wbijał je do prawdziwych dołków.

Sławę najlepszego prezydenckiego atlety na polach golfowych zdobył Gerald R. Ford. Uderzał piłkę mocno, posyłał ją daleko. Tłumaczenie było proste: był kiedyś solidnym graczem futbolu amerykańskiego w czasach studiów na Uniwersytecie stanu Michigan. Odejście z urzędu na rzecz Jimmy'ego Cartera uczcił niemal natychmiastowym lotem do Palm Springs i grą z Bobem Hope'em w turnieju firmowanym przez sławnego aktora.

Franklin Delano Roosevelt często grał w golfa niedaleko letniego domu rodzinnego w Maine, dopiero choroba (polio) pozbawiła go tej przyjemności. Ten prezydent nie łączył gry z obowiązkami w pracy. Zrobił jednak dla amerykańskiego golfa bardzo wiele, gdyż wspomógł budowę wielu pól publicznych, wśród nich jest dziś jedno z najlepszych w kraju – Black Course w Bethpage State Park na Long Island, miejsce rozgrywania US Open.

Lyndon Johnson też grał, przy okazji ostrzegał partnerów z pola, że wygrywanie z prezydentem nie jest właściwym podejściem do rywalizacji. Jego pasja przełożyła się jednak na to, że na polu golfowym zdobył głosy senatorów pozwalające na uchwalenie przełomowej Ustawy o prawach obywatelskich (Civil Rights Act) z 1964 roku.

Dodajmy do tej listy Williama Howarda Tafta, który był tak przejęty golfem, że grywał mecze pokazowe z mistrzami swych czasów (ale też po godzinach). Dodajmy Calvina Coolidge'a, który jednak po odejściu z Białego Domu porzucił kije na zawsze. Nie możemy pominąć także Richarda Nixona, który - jak zawsze motywowany politycznie - miał podobno chęć dorównać Eisenhowerowi, no i zapracować na drugą kadencję. Podobno raz osiągnął wynik 79 uderzeń. Grał nawet Ronald Reagan, choć kiedyś związkowiec. Raz podczas lotu w Air Force One odkrył pasję publicznie – puttował piłki korytarzem w kierunku sekcji samolotu zajętej przez dziennikarzy.

W rodzinie Bushów golf to było zajęcie, można rzec rodowe. Dziadek prezydenta George'a H. W. Busha – George Herbert Walker był prezesem U.S. Golf Association (USGA) i przeszedł do kronik również jako fundator Pucharu Walkera, nagrody w prestiżowym, rozgrywanym co dwa lata meczu amatorów USA – W. Brytania (zawodowym odpowiednikiem tej rywalizacji jest sławny Puchar Rydera). Ojciec pierwszego z prezydentów Bushów, Prescott, także objął władzę w USGA, był też sędzią, m. in. podczas wielu meczów legendy amerykańskiego golfa – Bobby'ego Jonesa. George H. W. Bush doszedł do handicapu 11, co wskazuje, że był mocnym amatorem. Jego syn, prezydent George W. Bush, grał niewiele gorzej (szczyt handicapu – 12, średnio około 15), no i potrafił się poświęcić: gdy amerykańska piechota walczyła w Iraku i Afganistanie, powiedział, że nie weźmie kijów do ręki, gdy żołnierze przelewają krew.

Bill Clinton, jeden z większych pasjonatów golfa w Białym Domu, założył nawet fundację na rzecz wspierania turnieju charytatywnego Humana Challenge w Palm Springs (dawniej Bob Hope Classic). Najbardziej znany jest jednak z tego, że w meczach towarzyskich dość swobodnie poczynał sobie z przepisami gry, zwłaszcza nadużywał prawa do zaliczania uderzeń bez konieczności ich wykonania. Takie darowane uderzenie w golfie nazywa się "mulligan". Od czasów Clintona niektórzy mówią: "billigan". Z mulliganami/billiganami osiągał wyniki na poziomie 90 uderzeń na rundę.

Barack Obama gra całkiem nieźle i z ochotą, może ciut więcej woli tylko koszykówkę. Jego aktywność golfowa sięga liczby rund, jaką miał zwyczaj zaliczać co roku Eisenhower, za którym blisko jest Clinton. Najczęściej z kijami chodzi podczas sierpniowych urlopów na Hawajach. Jest też jednym z nielicznych prezydentów-golfistów leworęcznych.

W drugiej kadencji może będzie grać mniej, bo żołnierze amerykańscy nadal walczą na wielu frontach, a wskaźnik bezrobocia w kraju jest dość wysoki. Grać jednak chyba nie przestanie. Golf plus prezydent równa się elekcja – w to wierzy chyba także wiceprezydent Joe Biden, który odkrył dyscyplinę dla siebie jakieś 10 lat temu, a dziś ma już świetny handicap 8,2.

Prezydenci z kijami to w Ameryce poważna sprawa. Powstają o tym artykuły i pojawiają się książki. Jedną z ostatnich napisał Don Van Natta Jr., dziennikarz ESPN. Tytuł (w wolnym tłumaczeniu): "Pierwsi na polu: prezydenccy nieudacznicy, gamonie i oszuści. Od Tata do Busha".

Golf nie wybiera, zaraża po równo demokratów i republikanów. Dwight D. Eisenhower jest przywoływany jako wzorcowy przykład prezydenckiej pasji, gdyż podczas swej kadencji grał ponad 200 razy na sławnym polu Augusta National - tam, gdzie od 1935 roku organizowany jest turniej Masters. Grywał z najsławniejszymi zawodowcami swych czasów, także z Arnoldem Palmerem, którego uczynił swym przyjacielem. Jego nazwiskiem nazwano w Auguście też wielką sosnę na 17. dołku, w którą prezydent trafiał tak często, że zaproponował ścięcie drzewa, do czego szczęśliwie nie doszło.

Pozostało 91% artykułu
Sport
WADA walczy o zachowanie reputacji. Witold Bańka mówi o fałszywych oskarżeniach
Sport
Czy Witold Bańka krył doping chińskich gwiazd? Walka o władzę i pieniądze w tle
Sport
Chińscy pływacy na dopingu. W tle walka o stanowisko Witolda Bańki
Sport
Paryż 2024. Dlaczego Adidas i BIZUU ubiorą polskich olimpijczyków
sport i polityka
Wybory samorządowe. Jak kibice piłkarscy wybierają prezydentów miast
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił