Przy takiej różnicy poziomów to szczecinianie byli faworytami. I chyba za bardzo uwierzyli, że pokonają wiślaków lekko, łatwo i przyjemnie. Jechali do Warszawy, a wraz z nim i tysiące kibiców, ze świadomością, że tym razem musi się udać. Grali w finałach już trzy razy, zawsze przegrywali różnicą jednej bramki. Kiedy mieli wygrać, jak nie teraz?
Tyle, że Pogoń grała od początku słabiej niż w ekstraklasie. Nie miała żadnego pomysłu na to, jak podejść pod bramkę Wisły, której piłkarze włożyli w mecz nadzwyczajne siły, byli wszędzie, grali tak, jak dzień wcześniej na konferencji obiecywał ich hiszpański trener, Albert Rude, mający zaledwie 37 lat. Jako pierwszy trener dopiero zaczyna karierę.
Czytaj więcej
Pierwszoligowa Wisła Kraków przegrywała na PGE Narodowym z Pogonią Szczecin, ale w ostatniej akcji doprowadziła do dogrywki, a potem wykorzystała błąd rywali i zwyciężyła 2:1.
Rude mówił, że zdaje sobie sprawę z różnic pomiędzy Wisłą a Pogonią, wie, że jego drużyna nie ma wielu atutów i nie jest faworytem. Ale jest w niej coś takiego, jak „duch zespołu” i to on może mieć decydujące znaczenie.
Kiedy słyszy się od trenerów takie słowa, to zwykle macha się na nie ręką. Większość trenerów tak mówi. Tyle, że tego ducha naprawdę zobaczyliśmy. Wisła walczyła od pierwszej do 120 minuty i w każdej sytuacji wiedziała co ma robić.