Ale chcę też, żeby dziennikarska karawana, jadąca za Tourem, przy każdej okazji – tak jak to robi do tej pory – męczyła Froome’a pytaniami o dopingowe sprawy. I żeby francuscy celnicy robili też naloty na samochody grupy Sky, a nie tylko na jej bardziej splamionych oszustwami rywali. Tak dla higieny Touru.

Froome to będzie niezwykły król kolarstwa. Kiedyś trzepak, jak kolarze mawiają o słabych, a dziś Mozart górskich etapów. W międzyczasie wyleczony z bilharcjozy, choroby która działała akurat odwrotnie niż EPO. Chorzy, którzy się stali terminatorami, to oczywiście żadna nowość: nie tylko Lance Armstrong po nowotworze, również Alberto Contador po operacji tętniaka w mózgu, ale Froome chyba nie chciałby być z nimi wymieniany na jednym oddechu. Dlatego warto dociekać. Zwłaszcza że wyjaśnienia szefów grupy Sky bardzo często brzmią tak, jakby przed Brytyjczykami nikt nie umiał jeździć na rowerze.

Nie chodzi o umniejszanie sukcesom Froome’a, tylko o pilnowanie, by to moralne wzmożenie w peletonie nie zgasło. Nawoływania, by dać kolarstwu kredyt zaufania, bo jest po trzęsieniu ziemi i chce się zmieniać, to naiwność. W 1999 roku też było świeżo po katastrofie, ale afera Festiny zamiast stać się początkiem oczyszczenia, dała początek erze Lance’a Armstronga. I nie chodzi tylko o kolarzy – żaden sport nie zasługuje w sprawach dopingu na zaufanie. Zasługuje za to, by oszustom deptać po piętach, bo tylko tak daje się sygnał, że uczciwość nie jest frajerstwem. Tym bardziej, że takie deptanie efektowności kolarstwu nie ujmuje. Froome zachwyca, Tour przejechał pół Francji w pełnym słońcu, niebo nad Sky już drugi rok z rzędu się nie chmurzy. Nikt nie zastrasza szczerych kolarzy, jak kiedyś Armstrong. Nikt już nie mówi dociekliwym dziennikarzom, że mają raka duszy.

David Walsh z „Sunday Timesa”, który zaczął demaskowanie Lance’a, dziś opisuje sukcesy Sky i jako pracownik tego samego koncernu medialnego ma wgląd w tajemnice grupy. Ponoć we wszystkie. Dyrektorzy i menedżerowie z innych grup, którzy przez lata patrzyli na doping albo w nim uczestniczyli, zmienili szyld i jadą dalej. A Pat McQuaid, szef UCI, który jeszcze niedawno uważał kolarzy pogrążających Armstronga za zdrajców wspólnej sprawy, szykuje się do walki o następną kadencję. Piękne to słońce, ale jak widać, nie wszystkim służy.