Najpierw miałem pretensję do ojca, że podczas wojny nie zabił żadnego Niemca. Potem kibicowałem czterem pancernym i psu. Denerwowałem się wraz z kapitanem Klossem. Nie dałem się nabrać na lep propagandy, wmawiającej mi, że są Niemcy lepsi – z NRD, oraz gorsi – z NRF, na których pasku idą odwetowcy Hupka i Czaja.
Coś w tej mojej filozofii pękło, kiedy w roku 1974 pojechałem na mistrzostwa świata do RFN. Kraj, którego powinienem nienawidzić, okazał się przyjemny, a ludzie sympatyczni. Wcale nie dawali mi do zrozumienia, że jestem untermenschem. Oczywiście morze czarno-czerwono-złotych flag na trybunach w połączeniu ze zwycięstwem Niemców nad Polską wzbudzały chęć odwetu, ale łagodził ją fakt, że Franz Beckenbauer i Gerd Mueller grali w piłkę jak mało kto.
Kilkanaście lat później moi nauczyciele z lat szkolnych, a zwłaszcza uniwersyteckich, byliby bardzo niezadowoleni, widząc, jak zachowuję się na meczu reprezentacji olimpijskich Niemiec i Polski w Osnabrueck.
Niemcy rozbili nas wtedy 5:1, a ja, zamiast ronić patriotyczne łzy, stałem z otwartymi ustami, ponieważ tego dnia zobaczyłem piłkarza, w którym zakochałem się od pierwszego wejrzenia. I nie był to Słowianin, niestety, tylko Niemiec o wyjątkowo nordyckiej urodzie. Bawił się z polskimi obrońcami, jakby byli przedszkolakami. Sam wbił dwie bramki, przy innych podawał. Polacy nawet dobrze nie wiedzieli, jak wyglądał, bo oglądali głównie jego plecy. Od tamtej pory kibicowałem jemu i każdej drużynie, w jakiej grał, z reprezentacją Niemiec włącznie. A kiedy został trenerem i okazało się, że ma talent także w tym fachu, patrzyłem na niego jak na człowieka, który żyje tym, co robi, nie lubi śpiewać w chórze, jest kulturalny, pogodny, dla każdego ma dobre słowo. A kiedy reprezentacja USA przegrała z Belgią, czułem to, co on musiał czuć. Ten człowiek to Juergen Klinsmann.
Kilka godzin wcześniej byłem sercem z innym Niemcem – Ottmarem Hitzfeldem, trenerem Szwajcarii, walczącej z Argentyną. Nie grał tak dobrze, jak Klinsmann, ale brał udział w igrzyskach w Monachium, gdzie Polacy zdobyli złoty medal. Jako trener jest genialny. Borussię i Bayern doprowadził do tytułów w Bundeslidze i zwycięstw w Lidze Mistrzów. W meczu z Argentyną Szwajcaria straciła bramkę na dwie minuty przed końcem dogrywki. Hitzfeld wszedł na boisko, pogratulował trenerowi Alejandro Sabelli, podchodził do każdego ze swoich załamanych zawodników, dziękując im za grę. Robił to ostatni raz, bo zapowiedział, że bez względu na wynik przechodzi na emeryturę.