Zbudził się ponownie Meksyk, podnieśli swe olimpijskie nadzieje Włosi i Węgrzy, znów słychać o Niemcach, Francji, Afryce Południowej i innych. Agenda 2020, zatwierdzona niedawno w Monte Carlo, zaskakująco szybko podziała na wyobraźnię działaczy.
Meksykański Komitet Olimpijski (COM) uznał, że czemu nie, zwłaszcza jeśli Stany Zjednoczone pomogą i zgodzą się na wspólną kandydaturę kalifornijskiego San Diego i ich Tijuany do organizacji igrzysk w 2024 roku. Miasta dzieli ledwie 24 kilometry, są powiązane ekonomicznie, idea zawodów na meksykańsko-amerykańskim pograniczu była już zgłaszana w ubiegłym roku, ale wtedy jeszcze MKOl nie dopuszczał takich pomysłów.
Na razie szef COM Carlos Padilla chce rozmawiać ze swym amerykańskim odpowiednikiem Larrym Probstem i przekonać go do współpracy. Może mieć kłopoty, bo Stany Zjednoczone mają swoje silne kandydatury na 2024 rok.
Nie ma wśród nich Nowego Jorku i Chicago, które bez powodzenia ubiegały się o igrzyska w 2012 i 2016 roku, ale w ostatniej czwórce (na początku rozważano propozycje aż 35 miast) są Boston, Los Angeles, San Francisco i Waszyngton, które chcą, z pomocą amerykańskiego komitetu olimpijskiego, wyłonić najlepszą kandydaturę po wewnętrznych konsultacjach.
Konkurencja obudziła się ostatnimi dniami niemal wszędzie w świecie. Włosi i Rzym (ze wsparciem Watykanu i papieża Franciszka osobiście) są pierwszymi kandydatami, którzy zgłosili się oficjalnie, choć do narodowej zgody w tej sprawie wciąż jest daleko. Opozycja mówi, że zgłaszanie takich pomysłów to jak „pomalowanie fiata 500 na czerwono i nazwanie go ferrari".