Reklama
Rozwiń

Paweł Fajdek. Nad nim tylko niebo

Paweł Fajdek leci do Pekinu po złoty medal mistrzostw świata w rzucie młotem. Trudno sądzić inaczej, patrząc na jego tegoroczne wyniki.

Aktualizacja: 12.08.2015 07:36 Publikacja: 11.08.2015 21:00

Paweł Fajdek. Nad nim tylko niebo

Foto: Fotorzepa/Roman Bosiacki

Rzutnia w Żarowie, miasteczku dobrze schowanym w środku województwa dolnośląskiego, była swojej roboty. Kilka starych latarni jako podpory klatki, którą owinięto drucianą siatką ogrodzeniową. Betonowa wylewka pod nogi. Tam miejscowa nauczycielka wychowania fizycznego postawiła Pawła, energicznego trzynastolatka, by pierwszy raz zakręcił i machnął przed siebie stalową kulą z linką.

Nauczycielka to pani Jolanta Kumor, bodaj jedyna kobieta trenerka rzutu młotem w Polsce. Ale uparła się nie tylko na rzuty. Dzieciaki biegały, skakały, jakieś sukcesy na skalę wojewódzką były, tzw. klimat dla sportu też, choć za klimatem nie szły żadne wielkie pieniądze. Dwa młoty na siedem osób, czasem jeden, gdy urwała się linka, buty miotacza przerobione z piłkarskich korków, rękawica do uchwytu linki przysposobiona z rękawicy roboczej ojca.

Kandydat się opierał

Uczniowski Lekkoatletyczny Klub Sportowy Zielony Dąb to kawał łąki i naturalna bieżnia za boiskiem piłkarskim. Klub trwa do dziś, lecz nie prowadzi już działalności szkoleniowej. Pani Jolanta pracuje teraz w liceum w Świdnicy, ale znów pomaga Pawłowi Fajdkowi.

Kiedy podczas treningu na boisku AZS Poznań młot rzucony przez Fajdka trafił w nogę Czesława Cybulskiego i 80-letni trener musiał w trybie nagłym zostać pacjentem ortopedii (rehabilitacja po operacji kolana i kości piszczelowej wciąż trwa), to pani Kumor wzięła w połowie czerwca nagłe zastępstwo, by jej Paweł nie był skazany tylko na konsultacje telefoniczne ze stałym szkoleniowcem.

W Żarowie jeszcze pamiętają, że młody kandydat na miotacza najpierw trochę się opierał. Wolał piłkę, bo z racji solidnych wymiarów nie widział się w roli kolarza, do której szczerze namawiał syna pan Waldemar Fajdek, cyklista z zamiłowania.

W klubie Zielony Dąb przez lata widziano najchętniej biegaczy, ale wiele zmieniła wizyta Kamili Skolimowskiej i Szymona Ziółkowskiego oraz trenera Cybulskiego. Byli niedaleko, na obozie w Szklarskiej Porębie, dali się namówić na spotkanie z młodzieżą z Żarowa. Trener nawet zostawił podstawowe plany ćwiczeń dla dzieci. Inspiracja podziałała. Mistrz Ziółkowski powtarza z uśmiechem, że właściwie sam sobie znalazł następcę.

Ale następca z początku wcale nie wygrywał. Miał ambicję, był duży i twardy, ale w klubie byli lepsi, co pokazują stare protokoły międzyszkolnych zawodów. Pokonał ich pracowitością i zawziętością, która rodzi mistrzów – nie godził się z porażkami, nie kończył treningów, jeśli uznał, że coś może zrobić lepiej. Jolanta Kumor mówiła, że wcale nie był aniołkiem – zbuntowany nastolatek nie jest łatwy do okiełznania, nawet gdy się zmęczy uprawianiem sportu. Tyle dobrego, że słuchał, co się do niego mówi, i gdy usłyszał właściwe argumenty, docierało. To dlatego bohater z niego całkiem pozytywny, twierdziła nie raz trenerka.

Pewnie dziś wielu żałuje, że odszedł z Zielonego Dębu w 2007 roku, ale bez wsparcia finansowego trudno zostać wybitnym lekkoatletą. W Żarowie od zawsze była bieda, w Agrosie Zamość na stypendium i podstawowe wydatki starczało. Rodzinie też było wtedy lżej.

Kiedy już zdecydował, że sport to jego życie – był konsekwentny. Wyprowadził się z domu, gdy miał 19 lat.

Wolność mu nie zaszkodziła, wychowanie w rodzinie państwa Fajdków, jak przyznawał sam młociarz, łagodne nie było, ale dało efekt. Z czasu młodzieńczego buntu, a może też z potrzeby oryginalności, na długo zostały mu kolczyki w uszach i jeden w języku.

Zauważono go, gdy zaczął jeździć na zawody ogólnopolskie. Pojawiły się propozycje konsultacji w kadrze miotaczy, korzystał z uwag Krzysztofa Kaliszewskiego, wtedy opiekującego się Szymonem Ziółkowskim, dziś Anitą Włodarczyk. W zeszytach treningowych widać było postępy: rok 2006 – machnął 69,97 m młotem 5-kilowym, 2007 – 68,32 i 2008 – 75,31 (to już młot 6-kg), od 2009 rzucał dorosłym sprzętem – 7,26 kg.

Londyńska katastrofa

Moc wciąż rosła. Przed przejściem pod skrzydła trenera Cybulskiego miał rekord 72,36. W 2010 roku, pierwszym w całości przepracowanym z poznańskim szkoleniowcem, poprawił się o prawie 4 metry. Medale też przyszły: złoto młodzieżowych mistrzostw Europy, mistrzostwo Uniwersjady, także kwalifikacja na mistrzostwa świata w Daegu.

W Korei startował z kontuzją, niewiele z tego wyszło poza posmakowaniem mistrzostw, otarciem się o sławy lekkiej atletyki. Potem był Londyn, igrzyska, na które jechał już z etykietą młodego, zdolnego, z rekordem życiowym 81,39 m.

Olimpijska porażka dała Fajdkowi sporo pokory. W Londynie miał być medal, a była katastrofa, właściwie trzy małe katastrofy. W eliminacjach – pierwsza próba i wywrotka w kole. Druga – nerwowe ruchy, szarpnięcia zamiast płynnych obrotów i spalony. Trzecia – w kole niby poprawnie, ale niesforna noga ponownie stanęła tam, gdzie nie powinna, i znów krzyżyk na tablicy wyników.

Ludzie zachwyceni siłą Pawła Fajdka nie chcieli dostrzec tego, o czym nie raz mówił trener: technika wciąż do poprawy, głowa do uspokojenia. Żal oczywiście się pojawił, ale na krótko. Z porażek też biorą się sukcesy.

Do Moskwy dwa lata temu jechał z mniejszą pewnością zwycięstwa, wiarę osłabiały myśli o problemach ze zdrowiem, kontuzjach, nawet tak banalnych, jak skaleczony kuchennym nożem palec. Przed tamtymi mistrzostwami świata na Łużnikach nie przekroczył 80 m, dwa razy posyłał młot na odległość 79,99 m. Powtarzał więc mantrę młociarzy i ich trenerów: stabilizacja formy jest ważniejsza od jednorazowych wyskoków ponad poziomy.

W Moskwie złoto zdobył wedle znanych polskich wzorów: zimna głowa w eliminacjach, w konkursie cała para w pierwszy rzut – i wyszło. Powtarzał potem, że tego nie planował, ale się udało. W zapisach pozostało: 81,97 m, znów rekord życiowy, rywale zagotowani. Rosyjskie kamery zdążyły pokazać – szeroki uśmiech, ręce w górę, piątka przybita z Szymonem Ziółkowskim i rzut oka na zgaszone twarze pozostałych finalistów.

Też odczuł potęgę swej pierwszej próby, już się nie poprawił. Nie musiał. Został najmłodszym mistrzem świata, w wieku 24 lat i 68 dni. Potem mówił w wywiadach: – Ta pierwsza próba wcale nie była perfekcyjna, nie mogła być, bo czegoś takiego w moim wykonaniu nie ma.

Wiek młociarza ma znaczenie, w tej konkurencji doświadczenie i lata przepracowane ze sztangą robią swoje. Każdy wie, że taki młody mistrz, jeśli zachowa zdrowie, będzie zbierał medale długo.

Po Moskwie był Zurych, mistrzostwa Europy 2014, tam jeszcze spotkał mocniejszego. To znany w tym towarzystwie Węgier Kristian Pars, mistrz olimpijski z Londynu, dwukrotny wicemistrz świata, mistrz Europy z Barcelony. Obaj rzucali świetnie, rozgrywkę o złoto przenieśli poza granicę 82 m. Parę dni później na Stadionie Narodowym Fajdek niemal przyćmił Usaina Bolta podczas Memoriału Kamili Skolimowskiej. Sześć rzutów poza granicę 80 m, pobity rekord Polski Ziółkowskiego.

Po pracowitej zimie Fajdek ma sezon, do opisania którego brakuje już przymiotników. Fakty mówią wszystko: pierwszy rzut poza 80 m już w marcu w Buenos Aires, potem złoto Uniwersjady, wygrane mityngi w Rabacie, Székesfehérvár, Krakowie, Ostrawie, Czeboksarach, Halle, Cetniewie, po prostu wszędzie. Lista rankingowa IAAF pokazuje: Polak ma dziewięć najlepszych wyników na świecie (tak naprawdę sporo więcej, ale do statystyk idzie najlepszy rezultat w zawodach), kolejny rywal, Pars, traci ponad 4 m. Parę dni przed wyjazdem do Pekinu na Memoriale Janusza Kusocińskiego Fajdek poprawił rekord kraju dwa razy, do 83,83 i 83,93 m.

Teraz trzecie mistrzostwa świata. – Czy wygra? Chyba tak. Dlaczego? Bo to już nasza polska tradycja ten młot, mieliśmy mistrzów w przeszłości, mamy dobre szkoły trenerskie. Paweł przyzwyczaił się do zwycięstw, ma przewagę już wtedy, gdy wchodzi do koła. Wychował się, jak wielu polskich miotaczy, w tak trudnych warunkach, że teraz nic mu nie przeszkadza. Więc wygra, choć realia polskiej lekkiej atletyki są jakie są i na poziomie zawodowym uprawia tę konkurencję może trzech facetów w kraju, a właściwie dwóch, odkąd Szymon Ziółkowski skręca w stronę polityki... – mówi „Rz" Tomasz Majewski, przez Pawła Fajdka nazywany idolem.

Paweł natomiast jest idolem dzieciaków w Żarowie. Wygląda odpowiednio – 186 cm wzrostu, 120 kg wagi, okulary dodają powagi. Mówi o dzieciakach z prowincji, takich jak on kiedyś, z ciepłą nutą w głosie, że powinny oderwać się od Facebooka, że sport jest ich szansą. Efekt Fajdka w Żarowie widać – powstał stadion lekkoatletyczny z czterema torami, ale bez rzutni dla młociarzy.

Rzutnia w Żarowie, miasteczku dobrze schowanym w środku województwa dolnośląskiego, była swojej roboty. Kilka starych latarni jako podpory klatki, którą owinięto drucianą siatką ogrodzeniową. Betonowa wylewka pod nogi. Tam miejscowa nauczycielka wychowania fizycznego postawiła Pawła, energicznego trzynastolatka, by pierwszy raz zakręcił i machnął przed siebie stalową kulą z linką.

Nauczycielka to pani Jolanta Kumor, bodaj jedyna kobieta trenerka rzutu młotem w Polsce. Ale uparła się nie tylko na rzuty. Dzieciaki biegały, skakały, jakieś sukcesy na skalę wojewódzką były, tzw. klimat dla sportu też, choć za klimatem nie szły żadne wielkie pieniądze. Dwa młoty na siedem osób, czasem jeden, gdy urwała się linka, buty miotacza przerobione z piłkarskich korków, rękawica do uchwytu linki przysposobiona z rękawicy roboczej ojca.

Pozostało jeszcze 90% artykułu
Sport
Prezydent podjął decyzję w sprawie ustawy o sporcie. Oburzenie ministra
Sport
Ekstraklasa: Liga rośnie na trybunach
Sport
Aleksandra Król-Walas: Medal olimpijski moim marzeniem
SPORT I POLITYKA
Ile tak naprawdę może zarobić Andrzej Duda w MKOl?
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Sport
Andrzej Duda w MKOl? Maja Włoszczowska zabrała głos
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku