—korespondencja z Aiguebelette
Trzeba to przyznać: medal zawieszano na szyjach Magdy Fularczyk-Kozłowskiej i Natalii Madaj z obowiązku – to dodatkowy ciężar zdobycia obecnego mistrzostwa Europy i ubiegłorocznego wicemistrzostwa świata. Polska dwójka podwójna tym razem przypłynęła jednak do mety na czwartym miejscu. Odrobinę niespełnienia jest, ale motywacja, by na igrzyskach było lepiej – także.
Startowały z toru drugiego. Wyścig kobiecych dwójek podwójnych otwierał w niedzielę rywalizację o medale. Ruszyły punktualnie o 13:15, zaraz, gdy na trybunie głównej zasiadł gość specjalny – przewodniczący Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego – Niemiec Thomas Bach (raz czy dwa zszedł na dół, by wręczyć medale).
Na trybunach hałas, na trawie obok toru jeszcze większy (Francuzi naprawdę lubią wioślarstwo, przyjechali kibicować tłumnie). Start Polek był spokojny, może trochę za spokojny: od razu czwarte miejsce ze stratą pół łódki do liderek. W połowie toru piąta pozycja, wciąż dystans do prowadzących Niemek, potem do dwójki z Nowej Zelandii. W drugiej części wyścigu Polki przyspieszyły, ale moc finiszu miały i inne. Największą – Greczynki, które niewiele przegrały walkę o złoto, jednak Nowa Zelandia była górą.
Od trenera nie usłyszały złego słowa, wręcz przeciwnie, pochwalił i docenił, że się postarały. Wiadomo – kontuzja Magdy Fularczyk zmieniła plan treningowy, trochę ograniczyła szansę na medal. Polskie bohaterki tego finału też nie roztrząsały długo porażki z trzema osadami.