Steve Cunningham padał na deski cztery razy. Przed Głowackim nikt tak go nie potraktował. Polak wygrał zdecydowanie na punkty.
Słynnego konferansjera Michaela Buffera nie było w ringu na Brooklynie, ale grzmoty, które zawsze zapowiada, w Barclays Center były. Na galach Premiere Boxing Champions (PBC) nie ma jednak miejsca dla takich jak Buffer, bowiem pomysł promotora Ala Haymona na ich organizację jest zupełnie inny, ale emocji na ogół nie brakuje. W Nowym Jorku też było burzliwie.
29-letni Głowacki przystępował jako faworyt do pierwszej obrony mistrzowskiego pasa wywalczonego 14 sierpnia minionego roku w Newark, gdzie znokautował Marco Hucka. To był jeden z najbardziej spektakularnych nokautów ostatnich lat, a sam pojedynek mocno wpisał się w historię zawodowego boksu. Kibice pamiętają szóstą rundę i leżącego na deskach „Główkę", później długie liczenie sędziego Fieldsa i nieprawdopodobny zwrot sytuacji. Takich walk się nie zapomina.
Tym razem klasycznego thrillera nie było, ale ci, którzy przyszli do Barclays Center, zobaczyli dobre widowisko. Po pierwszej wyrównanej rundzie w drugiej Cunningham padał dwukrotnie i trzeba się zgodzić z trenerem Fiodorem Łapinem, że to był przełomowy moment.
Sędziowie punktowali to starcie 10:7 dla Głowackiego i nic dziwnego, że Amerykanin w kolejnych rundach za wszelką cenę próbował oddać: atakował i nadziewał się na kontry walczącego z odwrotnej pozycji Polaka.