Praca w Koronie Kielce to kolejne „zadanie specjalne po Rozwoju Katowice i Wigrach Suwałki. Jest pan specjalistą od rozwiązywania problemów?
Mirosław Smyła: Gdy się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Nie jest tak, że Smyła miał trzy propozycje i wybrał najtrudniejszą. Czasem życie trenerskie jest okrutne, czasem fajne. Wiem, z czego trenerzy czerpią satysfakcję. Nie trzeba bić się o puchary od razu, żeby cieszyć się z bycia szkoleniowcem. Piłka nożna to najtrudniejsza dyscyplina, bo trzeba zsynchronizować działania 11 ludzi. Jeśli to wychodzi, to daje ogromną satysfakcję. Przygoda w Wigrach Suwałki pokazała, że wszystko jest możliwe. Wyzwanie w Kielcach jest trudne, ale trzeba je podjąć. Wiem już trochę o zespole. Chciałoby się teraz wziąć głęboki oddech, zaplanować pracę, ale trzeba ciągle grać.
W I lidze czasu wiele nie było, ale teraz czas chyba pędzi? Trzeba wygrywać już, teraz?
I liga to było jeżdżenie samochodem na drogach szybkiego ruchu, a ekstraklasa to wjazd na autostradę. Praca jest gorąca, nie będę mówił, do której siedzimy codziennie, żeby wszystko przygotować.
Może jednak pan zdradzi?