Rzeczpospolita: Tak jak Messi musi wygrać mundial, by dogonić Maradonę, tak pan musi osiągnąć sukces z kadrą, by zostać najlepszym polskim piłkarzem w historii?
Robert Lewandowski: Występy w reprezentacji to coś wyjątkowego. W niej gra się dla swojego kraju, swoich kibiców, dla miejsca, w którym się wychowało. Ale nie jest tak, że Messi albo ja coś musimy, bo jak coś się musi, to nigdy to za dobrze nie wpływa na osiągnięcie celu. Zacząłem ostatnio tak podchodzić do Ligi Mistrzów. Przegrana w półfinale boli, ale świat się nie zawalił, może kiedyś się uda, a jeśli nie, trzeba będzie żyć dalej.
W reprezentacji nie musimy... ale bardzo chcemy odnieść sukces. Nie można jednak zapominać, że według rankingu FIFA jesteśmy w naszej grupie na czwartym miejscu, nawet za Irlandią Północną. Mam nadzieję, że na Euro ta tabela odwróci się do góry nogami.
Nic nie musicie, ale kibice nie wyobrażają sobie, że nie wyjdziecie z grupy. To was paraliżuje?
Kibic myśli sercem, wyobraża sobie różne scenariusze. My nie możemy dumać o tym, co będzie się działo za trzy–cztery tygodnie. Jesteśmy od zrealizowania najbliższego wyznaczonego zadania. Żeby to zrobić, musimy do turnieju podejść na chłodno. Kibiców mogą ponosić emocje. Ale my musimy pozostać przy ziemi.