Portugalia, co pokazują na razie mistrzostwa, to nie jest drużyna, której należałoby się obawiać. W Anglii ten rywal nie kojarzy się jednak dobrze – trzy wielkie turnieje, trzy rozczarowujące porażki.
W 2000 roku zespół trenowany wówczas przez Kevina Keegana prowadził w meczu grupowym 2:0, ale wypuścił z rąk zwycięstwo i potem zabrakło mu punktów do awansu.
Cztery lata później w Portugalii, już ze Svenem-Goeranem Erikssonem na ławce, udało się wyjść z grupy, ale w ćwierćfinale złote angielskie pokolenie trafiło na gospodarzy i przegrało w serii rzutów karnych. Bramkarz Ricardo strzał Dariusa Vassella zatrzymał bez rękawic, a po chwili sam wykonał decydującą jedenastkę. Piłkarzom Erikssona Ricardo dał się we znaki także na mundialu w Niemczech – znów w ćwierćfinale obronił aż trzy karne, czego wcześniej w jednym spotkaniu nie dokonał nikt. I choć skończył reprezentacyjną karierę w 2008 roku, Anglicy woleliby nie sprawdzać, na co stać jego następców.
Pewność, że nie trafią na Portugalczyków w 1/8 finału, da im pierwsze miejsce w grupie. To pozwoli też uniknąć w kolejnej rundzie ewentualnego starcia z Francją. – Nie myślimy, z kim byłoby lepiej zagrać. Koncentrujemy się na meczu ze Słowacją – mówi Roy Hodgson, który walczy o swoją przyszłość. Tylko awans do półfinału gwarantuje, że pozostanie selekcjonerem.
Hodgson ma dylemat: postawić w ataku ponownie na Harry'ego Kane'a i Raheema Sterlinga czy lepiej dać od pierwszej minuty szansę Jamiemu Vardy'emu i Danielowi Sturridge'owi, którzy uratowali drużynę w wygranym spotkaniu z Walią?