Dwa mecze, jeden punkt, dwie bramki zdobyte, pięć straconych – to nie bilans Club Brugge, tylko występującego w tej samej grupie i zamykającego tabelę Realu. O ile wyjazdową porażkę z Paris Saint-Germain (0:3) da się jeszcze jakoś zrozumieć, o tyle już remis z wicemistrzem Belgii (2:2) na Santiago Bernabeu – w dodatku wywalczony rzutem na taśmę – takiej drużynie nie przystoi.
Real znalazł się w sytuacji dla siebie nowej: po raz pierwszy w historii Ligi Mistrzów może nie wyjść z grupy. A przecież mowa o zespole, który w sześciu poprzednich sezonach aż czterokrotnie sięgał po trofeum. Wydawało się, że powrót głównego architekta tych sukcesów, Zinedine'a Zidane'a, odmieni rzeczywistość jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Tak się jednak na razie nie stało.