Nowy lider polskiej kadry wreszcie doczekał zasłużonej nagrody za dobrą postawę w drugiej części sezonu. Pozostała polska czwórka nie zakwalifikowała się do serii finałowej. Już pierwsza seria wyjaśniła, że niezłe skoki kwalifikacyjne Polaków nie mają wielkiego związku z główną częścią zawodów.
Paweł Wąsek, Maciej Kot, Kamil Stoch i Piotr Żyła skoczyli przeciętnie albo gorzej, niż przeciętnie. Mogli słusznie narzekać na warunki, bo na zamglonej skoczni Salpausselkä wiało raz mocno, raz słabo, do tego z różnych stron, lecz o awans do finałowej trzydziestki chyba i bez naturalnych przeszkód nie byłoby łatwo, bo z polskiego obozu słychać też było narzekania na zmęczenie.
Czytaj więcej
Do podium było dość daleko, Norwegowie, Austriacy i Niemcy byli wyraźnie lepsi, lecz czwarte miejsce polskich skoczków jest ich najlepszym osiągnięciem drużynowym tej zimy. Indywidualnie Aleksander Zniszczoł miał bardzo dobry, trzeci wynik.
Polskie serca od kilku tygodni odrobinę rozgrzewa ten, który nie narzeka, czyli Aleksander Zniszczoł. Rozgrzał i tym razem, skoczył na początek bardzo ładnie 128,5 m, objął prowadzenie i utrzymał je do 47 skoczka na belce startowej, czyli Jana Hoerla. Po Austriaku Polaka nie wyprzedził już nikt, nawet zwycięzca kwalifikacji Ryoyu Kobayashi i lider PŚ Stefan Kraft. Kolejność: Hoerl, Zniszczoł, Peter Prevc – budziła uzasadnione nadzieje na dobry ciąg dalszy.
Pierwsza seria trwała ponad 80 minut, pytanie, czy będzie druga, było dość zasadne. Polscy kibice zapewne odwołaliby ją natychmiast, by nie narażać Olka na stres obrony drugiej pozycji (pamiętali, że we wcześniejszych konkursach nie obronił pierwszej i trzeciej), do tego różnice w pierwszej dziesiątce były naprawdę niewielkie – od drugiego Zniszczoła do szóstego Sundala zaledwie jeden punkt.