Treningi, kwalifikacje i seria próbna w Lake Placid dały wrażenie, że amerykański przystanek Pucharu Świata nie będzie przykrym doświadczeniem dla polskiej kadry. Podczas pierwszego z dwóch konkursów indywidualnych na dużej skoczni (HS 128) obiektu o nazwie MacKenzie Intervale Ski Jumping Complex wiele lepiej, niż tej zimy, jednak nie było, choć szóste miejsce Zniszczoła warto zauważyć chwalić. Po cichu wyrósł kadrze nowy lider, który krok po kroku przybliża się do podium.
W konkursie na samym szczycie byli jednak inni. Z pewną pomocą wiatru po pierwszej serii prowadzili Austriacy, Stefan Kraft przed Clemensem Aignerem, za nimi był rekordzista skoczni Ryoyu Koabayshi, następnie znów Austriak, solidny Michael Hayboeck. Pewnym zaskoczeniem było dopiero dziewiąte miejsce wicelidera PŚ Niemca Andreasa Wellingera.
Czytaj więcej
Puchar Świata w skokach narciarskich zawitał do Lake Placid po raz drugi z rzędu. Rok temu zawody w Stanach Zjednoczonych były dla reprezentacji Polski udane. Teraz o powtórkę będzie trudno.
Na widowni pod skocznią w Lake Placid stanęli niemal wyłącznie Polacy, co stwarzało naszym skoczkom miłą atmosferę. W polskich okrzykach i biało-czerwonym anturażu polska piątka skoczyła jedynie poprawnie. Kamil Stoch i Paweł Wąsek nawet gorzej, niż poprawnie, pozostała trójka tak, by zajmować miejsca na przełomie drugiej i trzeciej dziesiątki.
– Pierwszej serii żal, ale warunki były trudne. Nie moja wina, nie miałem wpływu na wiatr. Trzeba było przeskoczyć na buli mocny wiatr z tyłu, wytrzymać ten moment, dolecieć do tego miejsca, gdzie było cicho… – mówił Aleksander Zniszczoł.