58, 54, 62, 66, 59, 57, 61 i 61 to liczba uczestników kwalifikacji w Ruce, Lillehammer, Klinghental oraz Engelbergu. Średnia: niespełna 60. Lista chętnych do rywalizacji się kurczy i są zawody, podczas których kwalifikacje to formalność, choć tej zimy Polakom i tak zdarzało się w nich przegrać. Tendencja ta jest efektem ograniczenia kwot startowych dla najlepszych reprezentacji. FIS chce równać do słabszych, aby promować dyscyplinę w innych krajach.
To rozwiązanie dyskusyjne, które budzi opór. Norwegowie, Austriacy oraz Niemcy w pierwszym periodzie Pucharu Świata mogli wystawić 6-osobowe reprezentacje, ale tylko dlatego, że wywalczyły dodatkowe miejsca w Pucharze Kontynentalnym. Kolegów w telewizorze oglądali więc chociażby mistrz oraz wicemistrz świata z Oberstdorfu (2021), czyli Niemiec Markus Eisenbichler oraz Norweg Robert Johansson.
Skoki narciarskie w kryzysie. Jak i dlaczego dyscyplina się kurczy
Thomas Thurnbichler w pierwszych konkursach zimy mógł wystawić do kwalifikacji pięciu zawodników i choć akurat w przypadku naszej reprezentacji kiepska forma zawodników pozwoliła uniknąć kłopotu nadmiaru, to jeszcze przed sezonem kadrowicze zmiany oceniali jednoznacznie źle. - To, co się wydarzyło, nie jest dobre dla dyscypliny. Niedługo skoki staną się ekskluzywne, nie będą dostępne dla wszystkich - przekonywał chociażby Piotr Żyła.
Czytaj więcej
Mistrz olimpijski Jewgienij Ryłow, który został zdyskwalifikowany za udział w prowojennym wiecu, zbojkotuje igrzyska, a rosyjscy działacze przestrzegają swoich sportowców, że medale zdobyte w Paryżu i tak mogą później stracić.