Biało-Czerwoni w piątek rozpoczęli zmagania w czwartym turnieju Ligi Narodów siatkarzy. W pierwszym spotkaniu zmierzyli się z Argentyną. Wydawało się, że podopieczni Heynena zanotują łatwe zwycięstwo w trzech partiach. Nasi reprezentanci prowadzili w setach 2:0 i w kolejnym wygrywali 22:18. Nie dowieźli jednak wyniku do końca, a ostatecznie losy meczu, na szczęście na korzyść Polaków, rozstrzygnęły się w tie breaku
Kolejnym rywalem Biało-Czerwonych była kadra z Serbii. Zespół kierowany przez Nikolę Grbicia to wymagający przeciwnik, o czym świetnie zdawali sobie nasi kadrowicze. Polacy nie mogą jednak myśleć o potknięciu, jeśli chcą grać w Final Six. W tabeli przed meczem z Serbią zajmowali siódmą pozycję.
Pierwszego seta lepiej rozpoczęli nasi reprezentanci. Polacy bardzo dobrze grali w bloku za sprawą Bartosza Kwolka i Karola Kłosa. Na pierwszą przerwę techniczną podopieczni Heynena schodzili prowadząc 8:5 - relacjonuje Onet.
Po niej Biało-Czerwoni nie zwalniali i na parkiecie dalej spisywali się znakomicie. Skuteczne ataki wyprowadzał m.in. Bartłomiej Bołądź. Przewaga naszych reprezentantów zmniejszyła się w okolicach drugiej przerwy technicznej. Widać było, że rywale nie będą chcieli łatwo oddać tego seta.
Potwierdzenie przyszło chwilę później. Im bliżej końca partii tym sytuacja robiła się coraz bardziej nerwowa. Serbowie nie tylko odrobili straty, ale zdołali wyjść na prowadzenie. W pewnym momencie mieli już trzy oczka przewagi na Polakami (21:19). Losy tego rozdania nie zostały szybko rozstrzygnięte, bo konieczna była gra na przewagi. Oba zespoły szły punkt, za punkt. Ostatecznie lepsi okazali się Biało-Czerwoni, którzy wygrali 32:30.