Polacy rozpoczęli mecz ze Słowenią z Michałem Kubiakiem i Wilfredo Leonem na przyjęciu, z Maciejem Muzajem w ataku, z Piotrem Nowakowskim i Mateuszem Bieńkiem na środku bloku i dwoma libero, Pawłem Zatorskim i Damianem Wojtaszkiem, grającymi na zmianę. Rozgrywał oczywiście Fabian Drzyzga.
Vital Heynen, belgijski trener naszych siatkarzy mówi oczywiście, że w jego zespole nie ma podziału na pierwszą szóstkę i zmienników, ale w tych mistrzostwach mecze zaczyna tym właśnie składem.
Słoweńcy mają mniej możliwości wyboru. W ich zespole pozycja przyjmujących, znanych z włoskiej ligi, Tine Urnauta i Klemena Cebulja, jest niepodważalna. Podobnie jak środkowych, Alena Pajenka i Jana Kozamernika, czy rozgrywającego Dejana Vincicia. W meczu z Rosją znakomicie spisywał się ich doświadczony atakujący, Mitja Gasparini, ale zaczął słabo i zmienił go Toncek Stern, którego od nowego sezonu oglądać będziemy w Bydgoszczy.
Pierwsze punkty zdobyli Polacy, Bieniek i Leon, a po asie serwisowym tego drugiego było już 8:3. Dopiero wtedy Słoweńcy wzięli się w garść i doprowadzili do wyrównania - 9:9. Wtedy właśnie Heynen zmienił atakującego, w miejsce Muzaja wszedł Dawid Konarski.
Włoski trener Słoweńców, Alberto Giuliani, mówił przed meczem: nie możemy marnować okazji jeśli takie się pojawią, a z pewnością tak będzie. Gramy z mistrzami świata, faworytem tych mistrzostw, ale nie stoimy na straconej pozycji. Mamy dobrą technicznie drużynę, która potrafi postawić się faworytom, tak było przecież w wygranych meczach z Bułgarią i Rosją.
Słowenia wie jak sprawiać niespodzianki. Cztery lata temu zdobyła przecież srebrny medal mistrzostw Europy w Sofii, eliminując Polskę w ćwierćfinale. Dwa lata później znów wyrzucili nasz zespół z turnieju o mistrzostwo Europy wygrywając przed polską publicznością w barażu do ćwierćfinału 3:0.