Wyjście awaryjne

Rozmowa z z Marco Bonittą - włoskim trenerem reprezentacji Polski siatkarek, po awansie olimpijskim

Publikacja: 26.05.2008 03:19

autor zdjęcia: Michał Tuliński Marco Bonitta po raz drugi będzie trenerem na igrzyskach

autor zdjęcia: Michał Tuliński Marco Bonitta po raz drugi będzie trenerem na igrzyskach

Foto: Forum

Rz: Jakie to uczucie zakwalifikować się na igrzyska, pracując w kraju, gdzie pamięć o dwóch złotych medalach mistrzostw Europy jest wciąż żywa i z drużyną, która jeszcze rok temu była w rozsypce, gdy przystępował pan do walki o prawo startu w Pekinie?

Marco Bonita: Chwilę po tym, jak wygraliśmy ten dziwny mecz z Serbią i zapewniliśmy sobie olimpijski awans, poczułem się wypalony, pusty, bo wszystko ze mnie odpłynęło. Emocji było we mnie tak dużo, że po ostatniej piłce nastąpiło odreagowanie. Najważniejsze, że wreszcie dotarliśmy do celu, że zrealizowałem to, o czym mówiłem, gdy rozpoczynałem pracę w Polsce. I wcale nie było łatwo, jak sądzili niektórzy. Chwilami było bardzo ciężko. Tym bardziej chciałbym teraz podziękować ludziom, którzy nam pomagali i stali po naszej stronie. A szczególnie dziewczynom, które ze mną wytrzymały, choć byłem na tym turnieju bardzo nerwowy, prezesowi, który na każdym kroku dawał mi odczuć, że jest ze mną.

Pan już był na igrzyskach cztery lata temu, z Włoszkami...

Byłem i wiem, że to impreza, której z niczym nie można porównać. Tam jest serce światowego sportu. Ale wiem też, jakie wyzwania niesie codzienne życie w wiosce olimpijskiej, gdzie mistrzowie ocierają się o ciebie na każdym kroku. Jak trudno się skoncentrować, gdy następnego dnia masz mecz decydujący o sukcesie lub porażce, a za ścianą ktoś inny już świętuje zdobycie złotego medalu. Tam wygrywają najlepsi i najtwardsi, najmocniejsi psychicznie.

Dlaczego mecz z Serbią, który przypieczętował awans, był tak nerwowy?

Dlatego, że kiedy jesteśmy w trudnej sytuacji, nie gramy tak, jak potrafimy.

Po dwóch wygranych setach nic nie wskazywało na to, że będą kłopoty...

Też tak myślałem, dlatego zaryzykowałem i wpuściłem na boisko te, które miały najwięcej sił. Chciałem zobaczyć, co w takim meczu zrobią, co potrafią. Ale szybko okazało się, że nasz zespół, kiedy ma problemy, potrzebuje tych bardziej doświadczonych.

Gdyby Zoran Terzić w decydującym secie wystawił pierwszy skład, to jaki byłby wynik?

To, jak gra Polska, bardziej zależy od nas niż od postawy rywalek. Gdyby nie proste błędy i brak koncentracji po drugim secie, ten mecz wyglądałby tak jak na początku. A z Serbią wygrywaliśmy i wtedy, gdy po drugiej stronie siatki były te najlepsze.

Jest awans, Polki jadą na igrzyska, ale czego najbardziej im brakuje? Jakie wady odsłonił ten turniej?

Może zacznę od tego, że przylecieliśmy do Tokio bez oddechu, a woda sięgała nam do nosa. Po pierwszym, przegranym meczu z Japonią nos mieliśmy już pod wodą. I nawet, jeśli wiesz, co masz zrobić, wiesz, że jesteś silniejszy i więcej umiesz, to się dusisz. A przecież musisz wygrać, bo to turniej ostatniej szansy. Tak było z nami. Mieliśmy za sobą tylko kilka dni treningów, i to nie w pełnym składzie, zawodniczki były zmęczone rozgrywkami ligowymi. Nie ukrywam, że byłem zdenerwowany, bo nie znoszę takich sytuacji. Wtedy przychodzą chwile, gdy niczym czarnoksiężnik musisz wyciągać króliki z kapelusza. Tak jak w meczu z Tajlandią, gdy w czwartym secie przegrywaliśmy 0:6. Po prostu nie masz innego sposobu, szukasz awaryjnego wyjścia. Albo je znajdujesz, albo nie. Zrobiłem dwie zmiany i trafiłem.

Pomówmy może o słabościach...

Zostawmy ten turniej, za dużo w nim było emocji i nerwów. Graliśmy o najwyższą stawkę, a zwycięstwa były ważniejsze od poziomu sportowego. Teraz zapominamy o stylu, bo cel został osiągnięty i bierzemy się do pracy. Igrzyska już w sierpniu.

Z czego jest pan zadowolony?

Poza meczem z Japonią zupełnie przyzwoicie serwowaliśmy, ale już obrona i kontratak były słabe. Właśnie w tym pierwszym, przegranym spotkaniu na 20 piłek wystawionych przez rozgrywającą skończyliśmy tylko trzy. Jeszcze nie tak dawno była to nasza najsilniejsza strona. Jest więc co poprawiać.

Będą zmiany w składzie na Pekin, drzwi do reprezentacji wciąż są otwarte?

Turnieje World Grand Prix są ostatnią szansą, by zwrócić na siebie uwagę. Nie ukrywam, że o trzy miejsca będzie walka.

Myślał pan, by dać jeszcze szansę Dorocie Świeniewicz?Jeszcze osiem miesięcy temu była kapitanem reprezentacji, wróciła do niej po urodzeniu dziecka i wydawało się, że, tak jak kiedyś wraz z Małgorzatą Glinką, pociągnie ten zespół do zwycięstw...

Nie chcę wracać do okoliczności, w jakich się rozstaliśmy, przypominać słów, które wypowiedziała lub nie. Po pierwsze, musiałbym mieć możliwość sprawdzenia, w jakiej jest formie. To sprawa zasadnicza. Po drugie, chciałbym wówczas choć chwilę z nią porozmawiać. Takich możliwości nie mam, więc sprawa jest zamknięta. Świeniewicz na igrzyska nie pojedzie.

Bardzo zmęczył pana turniej w Tokio?

Zmęczony nie jestem, ale nerwów straciłem sporo. Myślałem, że zagramy lepiej.

A jak będzie w Pekinie, czego pan oczekuje? Do Aten jechał pan z Włoszkami, które miały na koncie złoty medal mistrzostw świata i zwycięstwo w Grand Prix. Pan ma już doświadczenie olimpijskie, ale Polki nie. Nie będą tam faworytkami...

Podstawowa różnica pomiędzy Polkami i Włoszkami, które grały na igrzyskach w Atenach, sprowadza się do kwestii mentalnych. One były mocniejsze, twardsze psychicznie. Polki są zespołem bardzo dziwnym. Jeśli grają naprawdę dobrze, niewiele drużyn może się z nimi równać, ale to nie zdarza się często. Muszą częściej używać głowy, lepiej rozumieć istotę siatkówki.

Co zrobić, żeby to zrozumiały, żeby wypadły lepiej niż Włoszki, które w Atenach były tuż za podium?

Muszą wytrzymać ogromne zamieszanie, które panuje na igrzyskach, i wierzyć, że można tam wygrać z każdym.

A można?

Najważniejszy będzie ćwierćfinał. Jego zwycięzca wywalczy prawo gry o medal.

Rok po Pekinie są mistrzostwa Europy w Polsce. Zostanie pan i spróbuje zdobyć złoto?

Za wcześnie o tym mówić, ale pomysł jest ciekawy, wart rozważenia.

rozmawiał w Tokio Janusz Pindera

Rz: Jakie to uczucie zakwalifikować się na igrzyska, pracując w kraju, gdzie pamięć o dwóch złotych medalach mistrzostw Europy jest wciąż żywa i z drużyną, która jeszcze rok temu była w rozsypce, gdy przystępował pan do walki o prawo startu w Pekinie?

Marco Bonita: Chwilę po tym, jak wygraliśmy ten dziwny mecz z Serbią i zapewniliśmy sobie olimpijski awans, poczułem się wypalony, pusty, bo wszystko ze mnie odpłynęło. Emocji było we mnie tak dużo, że po ostatniej piłce nastąpiło odreagowanie. Najważniejsze, że wreszcie dotarliśmy do celu, że zrealizowałem to, o czym mówiłem, gdy rozpoczynałem pracę w Polsce. I wcale nie było łatwo, jak sądzili niektórzy. Chwilami było bardzo ciężko. Tym bardziej chciałbym teraz podziękować ludziom, którzy nam pomagali i stali po naszej stronie. A szczególnie dziewczynom, które ze mną wytrzymały, choć byłem na tym turnieju bardzo nerwowy, prezesowi, który na każdym kroku dawał mi odczuć, że jest ze mną.

Pozostało jeszcze 83% artykułu
Siatkówka
PlusLiga siatkarską NBA? „Odjeżdżamy Europie”. Przyczyn jest kilka
Siatkówka
Wielki rok polskiej siatkówki. Wojciech Drzyzga: Taśma się nie zatrzyma
Siatkówka
Polskie siatkarki poznały rywalki na mistrzostwach świata
Siatkówka
Schizma w siatkówce? Polacy myślą o nowej Eurolidze
Siatkówka
Marcin Janusz: Tej mieszanki emocji nie zapomnę do końca życia