Kiedy Marco Bonitta mówi na konferencji prasowej, że jest zadowolony, bo Polki grały dobrze w pierwszych dwóch setach, to wcale nie oznacza, że tak myśli naprawdę. Konferencje mają swoje prawa i prawdę mówiąc każdy stara się powiedzieć na nich jak najmniej. No może poza trenerką Amerykanek Lang Ping, która mogła długo mówić po chińsku. Kolejną okazję będzie miała w Pekinie, gdzie marzy się jej miejsce na podium. Kiedy w latach osiemdziesiątych była najlepszą siatkarką świata kolekcjonowała tytuły grając dla Chin. Teraz w swojej ojczyźnie chce poprowadzić do sukcesu Amerykanki.
Bonitta na konferencjach nie mówi o swoich marzeniach. Podkreśla tylko, że jego zespół wybrał inną drogę przygotowań olimpijskich. - A bez udziału najlepszych zawodniczek trudno myśleć o zwycięstwach - powiedział po siódmym przegranym meczu w tegorocznej edycji World Grand Prix. Co gorsza o wygranych nie myśli już nie tylko trener, ale i zawodniczki. Kiedy wszystko układa się po ich myśli potrafią wygrać seta z Amerykankami, długo jak równy z równym walczyć z Włoszkami i Kubankami, co pokazały w Alassio. Ale wystarczy, że pojawi się mały problem i nie ma go kto rozwiązać. Wszystko sypie się nagle jak domek z kart, a zakończenie spektaklu jest niestety żałosne.
Bonitta od dłuższego czasu powtarza, że do olimpijskiego składu brakuje mu już tylko jednej przyjmującej. Pozycja nieobecnych w Taipei Małgorzaty Glinki i Anny Podolec jest niepodważalna. Wszystko wskazuje też na to, że do Pekinu pojedzie również Anna Barańska. O pozostałe miejsce walczą Milena Rosner, Karolina Ciaszkiewicz, Anna Woźniakowska i Joanna Frąckowiak. W meczu z Amerykankami Bonitta postawił na Woźniakowską i Ciaszkiewicz. Rosner i Frąckowiak grały krótko.
Pierwszego seta Polki wygrały pewnie (25:20), co było sporym zaskoczeniem. - Grałyśmy pod presją silnego serwisu rywalek. Stąd nasze problemy - mówiła później Lang Ping. Bonitta spacerował przy bocznej z uśmiechniętą twarzą, bo początek zapowiadał radosne zakończenie. Woźniakowska zdobywała punkt za punktem, mocno atakowała Ciaszkiewicz, a po zbiciach Joanny Kaczor publiczność głośnym pomrukiem wyraziła swoje uznanie. To właśnie na Kaczor zwróciła uwagę chińska trenerka Amerykanek twierdząc, że ma ogromne możliwości. W drugim secie nasze siatkarki popełniały już więcej błędów, grały nierówno, ale niewiele dzieliło je od wygrania i tej partii. Wystarczył jeden, drugi prosty błąd i nie pomógł już as Katarzyny Skorupy, bo chwilę później najstarsza w amerykańskim zespole, 36 - letnia Danielle Scott Arruda atakiem z obiegnięcia doprowadziła do wyrównania.
Mecz zaczynał się od nowa, ale z Polek powoli schodziło powietrze. - Ciężko się gra, gdy nie ma atmosfery. Tu trzeba się wzajemnie wspierać, ciągle motywować do lepszej gry. Pokrzykiwać, śmiać się, bawić się grą i walczyć do utraty tchu - mówiła jedna z naszych siatkarek.