- To były szachy, nie siatkówka. Wyrafinowane, subtelne szachy. Mogliśmy poszaleć na zagrywce, ale po co tracić niepotrzebnie punkty. Na ryzyko przyjdzie czas - mówił po wygranej z Serbami Łukasz Kadziewicz.
Drugi trener polskiej drużyny, Alojzy Świderek potwierdził, że takie właśnie były założenia taktyczne. - Blokować wskazane wcześniej kierunki i ograniczyć pole manewru asowi Serbów Iwanowi Miljkoviciowi. - Serwis był zróżnicowany, z przewagą precyzyjnego, niezbyt mocnego - tłumaczył. - Mieliśmy możliwie najczęściej grać pierwszym tempem i atakować z drugiej linii. Najbardziej cieszy, że wyszło tak, jak zakładaliśmy. Nie ma się do czego przyczepić.
Pierwszy set był ciężki. Mocnych ciosów było niewiele, ale gdy dochodziło do krótkich spięć, to zarówno Milijkovic jak i Mariusz Wlazły pokazywali, że potrafią huknąć tak, że kurz idzie z boiska.
Polacy na pierwsze prowadzenie wyszli późno (18:17), po ataku Wlazłego. Próbowali się jeszcze oderwać na kilka punktów, ale Nikola Grbić zaraz uruchamiał Miljkovicia, który się nie mylił i ucieczka była szybko likwidowana.
Serbowie doskonale wiedzieli, że porażka stawia ich w bardzo trudnej sytuacji. Żeby awansować do ćwierćfinału musieliby wtedy w meczu ostatniej szansy pokonać Niemców którzy wciąż mają szansę, by bić się o wielkie rzeczy. W spotkaniu z Polakami grali bez kontuzjowanego Bojana Janicia. Zastąpił go Kovacewić, ale to nie była decydująca przyczyna porażki, która miała dopiero nadejść.