To miał być wielki mecz i sukces Skry. Zespół ten od dawna budowano przecież z myślą o zwycięstwach w Lidze Mistrzów.
Mariusz Wlazły, najlepszy polski atakujący, zagrał ostatnio świetnie w finałach Pucharu Polski i wydawało się, że podobnie będzie w Odincowie. Ale Iskra to jednak inna jakość niż nasze czołowe, ligowe zespoły. Nawet bez brazylijskiego asa Giby, ale za to z Pawłem Abramowem potrafi zagrać tak, że Skra traci cały swój rozmach.
Tego meczu jakby nie było. Iskra przypominała pięściarza, który postanowił rozegrać walkę na dystans i nawet na moment nie przyjął wymiany ciosów. A Skra, która pierwsze spotkanie wygrała 3:2, grała od początku sparaliżowana.
W pierwszym secie trzymała się dzielnie do stanu 11:11. Później było już tylko gorzej. Daniel Castellani, argentyński trener mistrzów Polski, nerwowo szukał klucza do zwycięstwa, ale go nie znalazł. Za hiszpańskiego rozgrywającego Miguela Angela Falascę wstawił Macieja Dobrowolskiego, później zdecydował, że Dawida Murka zastąpi Bartosz Kurek.
To nie były jedyne zmiany w tym meczu. W drugim secie szansę dostał Jakub Jarosz, grał też Michał Bąkiewicz, ale i te roszady niewiele wniosły. Skra zaczęła wprawdzie od prowadzenia 5:3, 7:5, remisowała 10:10, 12:12, ale im dłużej trwał set, tym nadzieje na wygraną były mniejsze. W ataku Iskry bezbłędnie grał niemiecki atakujący Jochen Schoeps, a Paweł Abramow, który wrócił do drużyny po operacji wyrostka robaczkowego, świetnie przyjmował.