Po zwycięskim tie-breaku w spotkaniu z Hiszpanią Piotr Gruszka, najskuteczniejszy w polskiej drużynie, powiedział, że takie mecze może grać codziennie, pod jednym warunkiem: jeśli będą się kończyć tak jak ten z mistrzami Europy.
Atakujący naszego zespołu chyba nie przeczuwał, że w kolejnym występie w Izmirze przyjdzie mu przeżyć to samo. I że znów on będzie musiał gasić pożar, gdy młodszym kolegom zaczną drżeć ręce.
Tie-break zaczął się od skutecznego ataku Polaków, którzy nie zdążyli jeszcze zapomnieć fatalnego czwartego seta przegranego bez walki 14:25. To był szok, tym bardziej że w trzeciej partii Słowacy dostali solidne lanie, po którym nie mieli prawa się podnieść z kolan. Polacy wygrali 25:10, prowadzili w setach 2:1 i chyba byli już zbyt pewni swego. Niewiele brakowało, by to ich zgubiło.
W tie-breaku przegrywali przecież już 8:10 po trzech kolejno straconych punktach, (dwóch przez Bartosza Kurka i Michała Bąkiewicza po niezbyt dokładnych wystawach Pawła Zagumnego). To mogło złamać niepokonaną do tej pory polską drużynę.
Ale raz jeszcze potwierdziło się to, co powtarza Daniel Castellani. – Popełniamy błędy, nie zawsze gramy dobrze, ale się nie poddajemy, walczymy do końca. To jest największym naszym atutem.