Po pierwszym secie ostatniego, jak się później okazało, spotkania finałowego wydawało się, że większych emocji nie należy oczekiwać. Skra grała spokojnie i skutecznie, a gospodarze sprawiali wrażenie sparaliżowanych stawką i pogodzonych z porażką. Igor Yudin i Paweł Abramow, a więc ci, na których trener Roberto Santilli liczył najbardziej, byli niewidoczni.
Włoski szkoleniowiec Jastrzębskiego Węgla prosił, by nie patrzyli na tablicę wyników i robili to co zawsze. Za Abramowa wprowadził Czecha Marka Novotnego, ale na Skrę to nie wystarczyło. Wygrała do 18.
Prawdziwe granie i emocjonalna huśtawka zaczęły się jednak w drugiej partii. Skazani na porażkę siatkarze z Jastrzębia odrobili straty, wyszli na prowadzenie 16:15 i pięciokrotni jeszcze wówczas mistrzowie Polski zaczęli się denerwować, a Mariusz Wlazły popełniał błędy. Seta wygrali gospodarze 30:28, ale chyba nie do końca uwierzyli, że mogą zakończyć zwycięsko to spotkanie, bo kilkanaście minut później, w następnym secie przegrywali już 6:14.
Wtedy właśnie Santilli wyciągnął asa z rękawa wprowadzając na boisko Brazylijczyka Pedro Azenhę. Tempo, w jakim Jastrzębski Węgiel zaczął odrabiać straty, było imponujące. Gwiazdy polskiej siatkówki grające w Skrze patrzyły jak osłupiałe, nie mogąc zrozumieć, co się dzieje i oddały właściwie wygranego już seta.
– Z nimi można wygrać jeden mecz, może dwa, ale trzy to niemożliwe - mówił „Rz”o Skrze Ryszard Bosek, były trener drużyny z Jastrzębia, przed laty znakomity siatkarz, mistrz olimpijski i mistrz świata. I miał rację, choć przed rozpoczęciem tie breaka pewności nie było żadnej, kto będzie górą.