Kubiak: Najwięcej nauczył mnie ojciec

Michał Kubiak. Kapitan reprezentacji Polski w siatkówce o rozgrywanych właśnie mistrzostwach Europy i swojej drodze do sportowego sukcesu.

Aktualizacja: 13.10.2015 22:46 Publikacja: 13.10.2015 19:42

Kubiak: Najwięcej nauczył mnie ojciec

Foto: Fotorzepa/Piotr Nowak

Rz: Jest pan przesądny?

Michał Kubiak: Nie, nigdy nie byłem. Twardo stąpam po ziemi i wiem, że jak przegrałem, to mam w tym swój udział, a nie obwiniam czarnego kota za to, że wcześniej przebiegł mi drogę.

Pytam, bo zagracie znów w sofijskiej hali, gdzie trzy lata temu wygraliście finałowy turniej Ligi Światowej, a Bartosz Kurek został uznany za najlepszego zawodnika imprezy...

I nie miałbym nic przeciwko temu, by znów tu wygrywać i żeby Bartek raz jeszcze został MVP. Ale musimy to wywalczyć na boisku, tak jak zrobiliśmy to w 2012 roku.

To pana trzecie mistrzostwa Europy. Jakie były te poprzednie?

W 2011 roku debiutowałem i wracałem z nich bardzo szczęśliwy, bo zdobyliśmy brązowy medal, wygrywając z Rosją. To był mój pierwszy start w tej imprezie, więc radość była podwójna. Dwa lata temu mistrzostwa nam nie wyszły, zabrakło trochę szczęścia i odpadliśmy z turnieju po porażce z Bułgarią w barażu. Przegrana była wyjątkowo przykra, bo nastąpiła w gdyńskiej Ergo Arenie i zamknęła nam drogę do ćwierćfinału.

Odnieśliście trzy zwycięstwa w Warnie, ale wydaje się, że pierwsza naprawdę ciężka próba czeka was dopiero w półfinale...

Nie lubię rozważań o tym, który przeciwnik jest łatwiejszy, a który groźniejszy. Jeśli chcesz osiągać najwyższe cele, musisz wygrywać z każdym. I my taki właśnie cel mamy. Dlatego nie zastanawiam się, czy naszym rywalem w ćwierćfinale będzie Holandia czy Słowenia, bo to nie ma większego znaczenia.

Dla Niemców jednak miało. Woleli przegrać z Holandią, by zbyt wcześniej nie wpaść na was. Nie wszystkim takie zachowanie się podoba.

Ja tego nie oceniam, bo pamiętam, że w 2011 roku też nie chcieliśmy zbyt wcześnie wpaść na Rosję. Andrea Anastasi, nasz ówczesny trener, postawił wtedy sprawę uczciwie i zapytał w szatni przed meczem ze Słowacją, co wybieramy. Postanowiliśmy, że nie będziemy wypruwać z siebie żył w tym spotkaniu.

Teraz w półfinale możecie wpaść na Rosję lub Włochy. Z tym drugim rywalem byłaby okazja do rewanżu za bolesną przegraną w ostatnim meczu Pucharu Świata. Zemsta mogłaby być słodka?

Nie znam takich uczyć. Ta porażka faktycznie była przykra i bardzo nas zabolała, ale to już historia. Teraz myślimy tylko o tym, by wygrywać kolejne mecze. I jeśli zdarzy się tak, że zmierzymy się w Sofii z Włochami, to potraktujemy ich jako następnego przeciwnika, którego trzeba pokonać. Nic więcej, myślenia o krwawym rewanżu czy słodkiej zemście nie będzie.

Jesteście mistrzami świata – to pomaga czy jest obciążeniem?

Być może jest to problem dla tych, z którymi gramy, ale ja powtarzam: mistrzami zostaliśmy rok temu. Było pięknie, te cudowne chwile na zawsze zostaną w pamięci, ale rok w życiu sportowca to szmat czasu, teraz mamy kolejne cele. Wciąż jesteśmy głodni zwycięstw, przyjechaliśmy wygrać mistrzostwa Europy, a w styczniu w Berlinie chcemy wywalczyć olimpijską kwalifikację. Za siebie się nie oglądamy, choć oczywiście bolesne porażki ciężko zapomnieć. Nie da się przecież ukryć, że przegraliśmy i Ligę Światową, i Puchar Świata, cokolwiek dobrego by mówić o naszej grze. Ale uważam, że to porażki są nawozem sukcesu. I mam nadzieję, że będzie jak w przysłowiu: nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.

Co jest siłą polskiej drużyny?

Zespołowość. Każdy z nas ma swoją rolę do spełnienia, ale dzięki dobremu wyszkoleniu jest przy tym uniwersalny. I, co istotne, lubimy ze sobą grać, jest między nami chemia, która pozwala wspólnie wychodzić z kłopotów. Nie będzie przesadą, gdy powtórzę to, co mówił zawsze Krzysztof Ignaczak (były libero reprezentacji Polski – przyp. red.): każdy za każdego pójdzie w ogień. Brzmi to patetycznie, ale proszę mi wierzyć, tak to wygląda.

Od małego chciał pan zostać siatkarzem?

Ojciec grał, więc nic dziwnego, że razem z bratem młodość spędziliśmy w sportowych halach czy na plażach, bo tata również tą odmianą siatkówki się zajmował. A przy okazji nas szkolił.

Miał pan swojego idola?

Paweł Papke mi imponował. A na świecie Brazylijczyk Amaral Dante. Nie naśladowałem go, choć grał na mojej pozycji, bo miał jednak inne parametry i inną technikę gry. Ale nie ukrywam, że go podziwiałem.

Trenerów miał pan wielu, który był najważniejszy?

Najwięcej zawdzięczam ojcu, to on mnie wszystkiego nauczył. A później od każdego brałem to, co najlepsze, ale nie każdego mile wspominam. Nikt mi nie pomagał, niczego nie załatwiał. Na wszystko zapracowałem sam i bardzo się cieszę, że tak właśnie było. Mogę chyba powiedzieć, że byłem kowalem własnego losu, sam podejmowałem decyzje i czasami za nie płaciłem. Zdecydowanie jednak więcej wygrałem, niż straciłem. I tak jak mówiłem o sukcesie sportowym, że nie byłoby go bez porażek, tak też jest w życiu. I dlatego twierdzę, że porażki w Lidze Światowej i Pucharze Świata też zaowocują i już teraz je sobie odbijemy.

— rozmawiał w Sofii Janusz Pindera

Rz: Jest pan przesądny?

Michał Kubiak: Nie, nigdy nie byłem. Twardo stąpam po ziemi i wiem, że jak przegrałem, to mam w tym swój udział, a nie obwiniam czarnego kota za to, że wcześniej przebiegł mi drogę.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Siatkówka
Marcin Janusz: Tej mieszanki emocji nie zapomnę do końca życia
Materiał Promocyjny
BaseLinker uratuje e-sklep przed przestojem
Siatkówka
Powódź w Polsce. Prezes Stali Nysa: Sport zszedł teraz na drugi plan
Siatkówka
Rusza siatkarska PlusLiga. Jeszcze więcej mocy
Siatkówka
Transfery w PlusLidze. Zbroili się wszyscy
Siatkówka
Paryż 2024. Polscy siatkarze wicemistrzami olimpijskimi. Francja była wspanialsza