Nie znam takich uczyć. Ta porażka faktycznie była przykra i bardzo nas zabolała, ale to już historia. Teraz myślimy tylko o tym, by wygrywać kolejne mecze. I jeśli zdarzy się tak, że zmierzymy się w Sofii z Włochami, to potraktujemy ich jako następnego przeciwnika, którego trzeba pokonać. Nic więcej, myślenia o krwawym rewanżu czy słodkiej zemście nie będzie.
Jesteście mistrzami świata – to pomaga czy jest obciążeniem?
Być może jest to problem dla tych, z którymi gramy, ale ja powtarzam: mistrzami zostaliśmy rok temu. Było pięknie, te cudowne chwile na zawsze zostaną w pamięci, ale rok w życiu sportowca to szmat czasu, teraz mamy kolejne cele. Wciąż jesteśmy głodni zwycięstw, przyjechaliśmy wygrać mistrzostwa Europy, a w styczniu w Berlinie chcemy wywalczyć olimpijską kwalifikację. Za siebie się nie oglądamy, choć oczywiście bolesne porażki ciężko zapomnieć. Nie da się przecież ukryć, że przegraliśmy i Ligę Światową, i Puchar Świata, cokolwiek dobrego by mówić o naszej grze. Ale uważam, że to porażki są nawozem sukcesu. I mam nadzieję, że będzie jak w przysłowiu: nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
Co jest siłą polskiej drużyny?
Zespołowość. Każdy z nas ma swoją rolę do spełnienia, ale dzięki dobremu wyszkoleniu jest przy tym uniwersalny. I, co istotne, lubimy ze sobą grać, jest między nami chemia, która pozwala wspólnie wychodzić z kłopotów. Nie będzie przesadą, gdy powtórzę to, co mówił zawsze Krzysztof Ignaczak (były libero reprezentacji Polski – przyp. red.): każdy za każdego pójdzie w ogień. Brzmi to patetycznie, ale proszę mi wierzyć, tak to wygląda.
Od małego chciał pan zostać siatkarzem?