Wiadomość o jego transferze zelektryzowała całe siatkarskie środowisko. Przed sezonem 2009/10 w PlusLidze grywali znani zagraniczni zawodnicy, ale nigdy aż takiego formatu. Gdy prezes Jastrzębskiego Węgla Zdzisław Grodecki poinformował, że zatrudnił Pawła Abramowa, część fachowców uznała to za żart. Na konferencji, gdzie zaprezentowano Rosjanina, zjawiły się dziesiątki dziennikarzy, a kibice szybko upatrzyli sobie nową „maskotkę” PlusLigi.
Nic w tym dziwnego. Paweł Abramow w tamtych czasach był kimś, kogo śmiało można nazwać supergwiazdą. Etatowy reprezentant Rosji, który ze „sborną” zdobył brązowy medal igrzysk w Atenach (2004), wicemistrzostwo świata oraz liczne medale mistrzostw Europy i Ligi Światowej.
W karierze Abramow występował niemal wyłącznie w Rosji, w klubach z Moskwy, Odincowa, Ufy i Niżnego Nowogrodu. Jedynymi wyjątkami od tej reguły były japońskie Toray Arrows i… Jastrzębski Węgiel. – Posłuchałem wewnętrznego głosu i będę grał w Polsce. Wiele razy byłem w tym kraju i podoba mi się atmosfera wokół siatkówki. To będzie wielkie wyzwanie – mówił Paweł Abramow tuż po podpisaniu kontraktu ze śląskim zespołem.
Zobacz jeszcze: Niedokończona historia
Złośliwi twierdzili, że przyjechał do Polski po pieniądze, że będzie się leczył po przebytej wielomiesięcznej kontuzji. Wszyscy malkontenci jednak się mylili. Rosjanin był wiodącą postacią nie tylko Jastrzębskiego Węgla, ale i całej PlusLigi, nieprzypadkowo największą gwiazdą ligi. Ligi, która miała w swoich szeregach przecież całe grono reprezentantów Polski, wówczas mistrzów Europy z Izmiru.
Rosyjski przyjmujący robił jednak swoje. Najpierw poprowadził zespół do triumfu w Pucharze Polski. W finale JW pokonał Asseco Resovię 3:2. Abramow zasłużenie został uznany MVP turnieju finałowego w Bydgoszczy. W PlusLidze również się nie zatrzymywał i doprowadził jastrzębian finału. W nim śląska ekipa musiała jednak uznać wyższość hegemona tamtych czasów, czyli bełchatowskiej PGE Skry.